Piłkarze Lecha zagrali dużo lepiej niż w czwartek przeciwko Islandczykom, ale i tak nie potrafili pokonać słabej, ale mądrzej grającej drużyny z Wrocławia. Ulegli jej 0:1. Atakowanie bramki przeciwnika niemal przez cały mecz nie może przynieść rezultatu, gdy brakuje pomysłów na ofensywę, zawodnicy od miesiąca powielają te same błędy. Kolejorz jak powietrza potrzebuje osoby, która ułoży jego grę, zapanuje nad sferą mentalną. Takiej w klubie nie ma. Van den Brom jest coraz bardziej bezradny.
Od pierwszych minut meczu ze Śląskiem Wrocław uwidoczniła się przewaga Lecha, i to coraz wyraźniejsza. Goście dopiero po ośmiu minutach opuścili własną połowę, ale od razu pod bramką Bednarka zrobiło się niebezpiecznie. To była zapowiedź tego, co się tego wieczoru przy Bułgarskiej wydarzy. Lech będzie nacierał, próbował rozmontować wrocławską obronę. Śląsk, mądrze ustawiony przez bardzo w Poznaniu lubianego i oklaskiwanego przez kibiców Ivana Djurjevicia, nie będzie miał nic przeciwko temu. Wycofa się za podwójne, czasami potrójne zasieki, wykorzysta niemoc Lecha i będzie czekał na okazję, by wyprowadzić cios.
I ten scenariusz sprawdził się. Trudno zliczyć wszystkie strzały, jakie w pierwszej połowie oddał Lech. Nie wszystkie były celne, bo niektórzy zawodnicy, jak Citaiszwili, jeżeli nawet nie trafiali w blokujących uderzenia obrońców, to ani razu nie wcelowali w bramkę. Niektóre strzały były dobre, bramkarz Szromnik bronił w sytuacjach, wydawałoby się, beznadziejnych. Grający od początku do końca Marchwiński obił słupek. Czasami dużo lepsza drużyna remisuje bezbramkowo, gdy tzw. obrona Częstochowy w wykonaniu rywala jest skuteczna i szczęśliwa. Tym razem nie było nawet remisu.
Wystarczyło, by Petr Schwarz odebrał piłkę w środkowej strefie Sousie. Widząc, że większość graczy Lecha jest z przodu, rozpędził się, przebiegł kilkadziesiąt metrów i nie niepokojony uderzył sprzed pola karnego trafiając tuż przy słupku. Bierną postawę defensywy Lecha, a raczej tego, co z niej zostało, trzeba określić jako skandaliczną. Tak padła jedyna bramka tego meczu. Lech mógłby, a raczej powinien spotkanie to nie tylko zremisować, ale wygrać, czasu na to miał mnóstwo. W jego zachowanie wkradły się jednak nerwy. Nadal nacierał, wciąż stwarzał groźne sytuacje, nie dawał obrońcom Śląska odetchnąć, ale bezradność gospodarzy była dramatyczna. Piłkarze nie otrzymali żadnej podpowiedzi ze strony sztabu szkoleniowego. Improwizowali, a przede wszystkim wymieniali piłkę po obwodzie, brakowało bowiem pomysłu na ofensywę, podania do przodu rzadko trafiały do kolegów z drużyny.
To był kolejny mecz Lecha z eksperymentalnym środkiem obrony. Tym razem zagrała ona w składzie Pingot- Kwekweskiri. Powoli kończą się możliwe kombinacje. Chyba przyjdzie wycofywać pod bramkę graczy ofensywnych, bowiem nie dość, że wykruszyli się nominalni obrońcy, to wypadają z gry zawodnicy awaryjnie kierowani na tę pozycję. Tacy, jak wyłączony na dłużej Alan Czerwiński. Lech staje się coraz słabszy kadrowo, w ofensywie przewidywalny. Drugą połowę też rozpoczął od natarcia, ale z upływem czasu słabła ona. Piłkarze Śląska coraz częściej przechwytywali piłki i kontratakowali. Kilka razy byli o włos od podwyższenia wyniku, na szczęście okazje te partaczyli nie mniej żałośnie niż Lech.
Dochodziło do sytuacji kuriozalnych. Ratujący piłkę przed wyjściem na aut Amaral podał ją wprost do szarżującego samotnie na bramkę Bednarka rywala. Tamten jednak strzelił katastrofalnie. Lech zaczął grę bez Amarala i Skórasia, ale bez nich radził sobie lepiej niż po wejściu tych piłkarzy na boisko. Pod koniec spotkania gra zupełnie siadła. Próby sforsowania defensywy gości były żałosne, podania katastrofalne, mnożyły się proste straty i podania do przeciwnika. Trener ze spokojem oglądał te „popisy”. Można iść o zakład, że nie zareaguje i w następnym meczu zobaczymy dokładnie to samo.
Lech jest w ślepej uliczce. Kryzys narasta. Ratunku nikt nawet nie próbuje szukać. Oszczędności poczynione na transferach to grosze w porównaniu do wydatków, jakie klub czekają, gdy trzeba będzie wydobywać się z zapaści. To, co w tym sezonie najgorsze i najbardziej kosztowne, dopiero przed Lechem. Przy niedostatkach w kadrze i na ławce trenerskiej nikt nie opanuje bałaganu, jaki sparaliżuje klub po ewentualnym wejściu do pucharowej fazy grupowej.
Lech Poznań – Śląsk Wrocław 0:1 (0:1)
Bramka: Petr Schwarz 26
Żółte kartki: Yeboah, García, Quintana, Olsen.
Lech: Filip Bednarek, Joel Pereira, Nika Kwekweskiri, Maksymilan Pingot, Barry Douglas, Giorgij Citaiszwili (63 Kristoffer Velde), Radosław Murawski, Jesper Karlstrom (56 Michał Skóraś), Afonso Sousa (56 Joao Amaral), Filip Marchwiński, Mikael Ishak (63 Filio Szymczak).
Śląsk: Michał Szromnik, Patryk Janasik, Konrad Poprawa, Daniel Leo Gretarsson, Victor Garcia John Yeboah (75 Javier Ajenjo Hyjek), Petr Schwarz, Patrick Olsen, Caye Quintana (46 Nahuel Leiva), Piotr Samiec-Talar (60 Martin Konczkowski), Erik Exposito (80 Sebastian Bergier).
Sędziował Piotr Lasyk
Widzów 11.627.