Lech i Radomiak stoczyli twardy, zacięty mecz, do czego dostosował się sędzia Stefański szastający żółtymi kartkami. Piłkarskiej jakości było w tym niewiele. Wystarczyło jej na dwie ładne bramki dla Kolejorza, który jednak przewagę tę roztrwonił, gdy musiał grać w osłabieniu po drugiej żółtek kartce dla Karlstroma. Zapomniał wtedy o normalnej grze. Pozbawiony był organizacji, zawładnął nim chaos. Bronił się bezładnie, starał się wybijać piłkę, wstyd było na to patrzeć. Taki antyfutbol musiał zakończyć się stratą punktów. Tylko 2:2 w Radomiu.
Okoliczności zmusiły trenera van den Broma do wystawienia składu nietypowego, ale i tak niektóre jego decyzje były zaskakujące. Douglasa nie było nawet na ławce, zasiadł na niej Andersson sprowadzony do klubu za niemałe pieniądze. Na lewej obronie pojawił się za to prawonożny Czerwiński. Gholizadeh pozostał w rezerwie, od początku grał Hotić. Do Radomia nie pojechał Sousa, na „dziesiątce”, za napastnikiem Marchwińskim, zastępującym wykluczonego przez kartki Ishaka, pokazał się Kwekweskiri. Co jednak najważniejsze, pierwszy raz od kwietnia zagrał odzyskany Salamon. Gdyby nie jego interwencje, Lech wróciłby do domu z porażką.
Już w pierwszej minucie Lech mógł wyjść na prowadzenie, gdy Pereia nietypowo dla siebie, lewą nogą dośrodkował, Hotić doszedł do piłki, ale źle trafił. W odpowiedzi to Radomiak stworzył zagrożenie, też jednak nie potrafił go wykorzystać. Pierwsze minuty należały do Lecha, częściej pokazującego się pod bramką przeciwnika, ale potem coraz częściej było widać, że trudno mu skoordynować ataki. Dużo akcji kończyło się złymi podaniami. Radomiak przejmował inicjatywę, bo łatwo odbierał piłkę i swobodniej ją rozgrywał. Mecz był rwany, często przerywany faulami, za które sędzia Stefański tuzinami rozdawał kartki. Raz po raz któremuś z piłkarzy trzeba było udzielać pomocy, jedni nie pozostawali dłużni drugim.
Przez pół godziny Lechowi gra się nie kleiła. Jeśli wymieniał podania, to w strefie środkowej, zanim goście zastosowali pressing. Zupełnie niewidoczny był Marchwiński, nie trafiały do niego piłki od kolegów, przegrywał pojedynki. Jednak całkiem niespodziewanie gościom wyszedł składny atak, z kilkoma celnymi, szybkimi podaniami. Karlstrom podał na prawo do Pereiry, ten po ziemi dośrodkował, a Kwekweskiri umiejętnie, wewnętrzną częścią stopy skierował piłkę do bramki. W ten sposób Lech wyszedł na prowadzenie, wystarczyło raz pokazać trochę jakości.
Radomiak chciał jak najszybciej wyrównać i dwukrotnie był tego bliski. Lech się bronił czyhając na możliwość wyprowadzenia kontry. I taka szansa pojawiła się kilka minut przed przerwą. Długie podanie trafiło do Marchwińskiego, który wycofał piłkę do Velde, a ten pięknie przymierzył trafiając do bramki. Gol ten jednak uznany nie został, bo „Marchewa” przyjął piłkę będąc na pozycji spalonej.
Druga połowa zaczęła się tak, jak pierwsza – faulem Pereiry już po kilkudziesięciu sekundach i groźnym stałym fragmentem. Nie dość, że Lech się wybronił, to jeszcze wyprowadził groźną kontrę. Wydawało się, że gol jest murowany, to była łatwa sytuacja, ale proste rozegranie piłki przerosło możliwości Marchwińskiego i Velde. Jednak kilka minut później Lech przeprowadził świetną akcję, której bohaterem był Pereira. Trafiła do niego piłka odbita po dośrodkowaniu Czerwińskiego, wpadł z nią w pole karne, zwiódł obrońcę i strzelił nie do obrony dając swej drużynie dwubramkowe prowadzenie.
Radomiak atakował, ale to Lech stworzył groźniejsze akcje. Nie udały się one z powodu złych zagrań lub strat Velde. Wydawało się mimo wszystko, że Lech panuje nad sytuacją. Zniechęcał gospodarzy do atakowania, rozbijał jego akcje. Wszystko się zmieniło, gdy Czerwiński czekał na podaną do niego piłkę, dał się uprzedzić, Radomiak zaatakował, a szastający kartkami sędzia Stefański drugi raz w ten sposób ukarał ratującego sytuację Karlsstroma, co oznaczało grę w osłabieniu. John van den Brom zareagował wprowadzeniem trzeciego środkowego obrońcy – Blażicia. Wszedł też na boisko Sobiech.
Lech musiał się bronić, a robił to nieumiejętnie, bezładnie, nie potrafił wyprowadzić piłki spod własnego karnego. Wykopywał ją byle dalej, ona szybko wracała. Trener Brom wprowadził na boisko jeszcze jednego obrońcę, Anderssona, w miejsce Velde. W polu karnym Lecha doszło do wielkiej kontrowersji, gdy Salamon sfaulował rywala i wydawało się, że sędzia musi podyktować rzut karny. Jednak VAR był innego zdania. To uratowało Lecha, ale tylko na chwilę. Już w następnej akcji padł gol, Radomiak zmniejszył stratę.
Lech wyprowadził akcję, Marchwiński obsłużył Sobiecha, który zdobył gola. Jednak już drugi raz w tym meczu sędziowie odebrali „Marchewie” asystę – znów nie ustrzegł się spalonego. Radomiak nadal nacierał, a Lech bezładnie się bronił. Sędzia przedłużył mecz aż o 7 minut, co było wyrokiem, bo nieskoordynowani goście nie wytrzymali tak długo. Bronili się jak sparaliżowani, stracili zwycięstwo. Wstyd było patrzeć na grę Kolejorza, który teraz już desperacko bronił jednego punktu.