Nie mogło być gorszego dla Lecha terminu rozegrania meczu o Superpuchar Polski. Musi uczestniczyć w wydarzeniu, który Polski Związek Piłki Nożnej chce uznawać za prestiżowe, a które odbędzie się między jednym a drugim meczem eliminacji Ligi Mistrzów. Niemal bezpośrednio po zakończeniu spotkania z Rakowem Częstochowa piłkarze Lecha wsiadają do samolotu zmierzającego do dalekiego Baku.
Przylot do stolicy Azerbejdżanu dwa dni przed meczem, by choć trochę się zaaklimatyzować w warunkach, delikatnie to określając, nietypowych, miałby sens. Trener John van den Brom zdradził, że Lech próbował wyznaczyć inny termin Superpucharu, ale PZPN odmówił. W tej sytuacji z całą pewnością nie zobaczymy w sobotni wieczór pierwszej jedenastki Kolejorza. Na szczęście holenderski trener ma z kogo wybierać, bo tylko defensorów niewielu mu zostało, a klub wciąż nie dokonuje transferów. Najgorszym, co może się wydarzyć, byłby uraz któregoś z obrońców, a piłkarze Rakowa nie mają w zwyczaju odstawiać nogi, o czym boleśnie na Stadionie Narodowym przekonał się Filip Marchwiński.
W ten sposób PZPN sam deprecjonuje rangę Superpucharu. Nikt przy zdrowych zmysłach sobie nie wyobraża, że Lech zagra w najsilniejszym składzie, by wywalczyć to trofeum. Z całym szacunkiem, reprezentowanie Polski w fazie grupowej europejskich pucharów jest zdecydowanie cenniejsze, niż wzniesienie Superpucharu i natychmiastowe o nim zapomnienie, bo przecież taki sukces nie przynosi wymiernych profitów. Ma być profitem samym sobie, ale takim będzie tylko dla Rakowa, który chce budować swoją rangę, ale jest dopiero na samym początku takiej drogi.
Trenerowi Rakowa łatwo mówić, że nie rozumie podejścia Lecha do Superpucharu, czyli do możliwości wywalczenia trofeum. Gdyby budowa potęgi Rakowa zaczęła się kilkanaście lat wcześniej, szanse na zapełnienie klubowej gabloty byłyby większe. Organizowany był przecież Puchar Ligi. Niemal wszystkie kluby konieczność uczestniczenia w dodatkowych rozgrywkach traktowały jako zło konieczne. Nazywano je pogardliwie „Pucharem Pasztetowej”.
Polskie kluby przystępują do najważniejszych dla siebie meczów, decydujących o udziale w europejskich pucharach, bardzo wcześnie, przed wznowieniem walki w lidze, czyli akurat wtedy, gdy zwyczajowo rozgrywany jest mecz o Superpuchar. Rolą piłkarskiego związku powinno być wzmacnianie klubów, czyli robienie wszystkiego, by Polska opuściła peryferie piłkarskiej Europy. Zmuszanie ich do rozgrywania w tym czasie meczów niby prestiżowych nie działa na korzyść nikogo. Prowadzi do osłabiania klubów i likwidacji znaczenia Superpucharu.
Gdyby Raków znalazł się na miejscu Lecha, Marek Papszun prezentowałby inny pogląd. Jego zespół dopiero przystąpi do eliminacji Ligi Konferencji. Teraz może się cieszyć, że zagra z Mistrzem Polskim występującym w składzie rezerwowym. Szanse na wywalczenie przez Raków Superpucharu Polski wzrosną. PZPN poszedł na rękę klubowi z Częstochowy, a nie Lechowi, strzelając sobie przy okazji w stopę. Ani się spostrzeżemy, a dzięki takiej mentalności mecz między krajowym mistrzem a zdobywcą pucharu zyska rangę „Pucharu Pasztetowej”.