Można się zastanawiać, kto był jesienią najlepszym piłkarzem ekstraklasy – Joao Amaral z Lecha czy Ivi Lopez z Rakowa. Każdy z nich stanowił o sile ofensywnej swej drużyny. Portugalczykowi kontrakt kończył się w czerwcu. Dzięki świetnej postawie podobno miał atrakcyjne oferty z bogatych lig, ale zdecydował się zostać w Poznaniu. Podpisał kontrakt o dwa lata z opcją przedłużenia go jeszcze o rok.
Już w pierwszych swych meczach w barwach Lecha, gdy trenerem był Ivan Djurdjević, dał się poznać jako piłkarz wyrastający umiejętnościami ponad poziom ligi. On i Tiba mieli zapewnić Lechowi nową jakość. I rzeczywiście na to się zapowiadało, ale partacko zarządzana drużyna wpadła w kryzys, zmieniali się trenerzy, a Dariusz Żuraw ani myślał korzystać z klasy tego zawodnika. Zwykle zostawiał go na ławce rezerwowych albo szybko zmieniał, gdy Portugalczyk grał od początku. Miał inne priorytety. Drużyna służyła do wypromowania wychowanków, na których klub chciał zarabiać.
Amaral wyprosił zgodę na wypożyczenie do przeciętnego FC Paços de Ferreira z ligi portugalskiej. Potem przedłużał popyt w ojczyźnie, w sumie poza Lechem był półtora roku. Sytuacja zmieniła się, gdy przy Bułgarskiej pojawił się trener, który dostrzegł walory wracającego z wypożyczenia zawodnika. Dla Macieja Skorży Amaral stał się pierwszym wyborem, na czym cierpi Dani Ramirez. Bramki i asysty Portugalczyka świadczą, że była to znakomita decyzja. Trener miał tylko nadzieję, że po przedłużeniu umowy zawodnikowi też będzie zależało na dobrej grze. Przekonamy się wiosną…