Wśród osób związanych z Lechem trwa dyskusja. Jak trener powinien był postąpić w Lizbonie – wystawić pierwszy skład, czy skorzystać ze zmienników? A co z meczem z Rangersami, po którym też trzeba zagrać w lidze? Czy w czwartek znów zobaczymy w akcji zaplecze pierwszej drużyny? Nie byłoby tych wątpliwości, gdyby Lech miał większe grono zawodników, których można pokazać w Europie.
Trener Dariusz Żuraw twierdzi, że nie oszczędzał czołowych swych graczy na mecz z Podbeskidziem. Dał im odpocząć tylko dlatego, że byli wyczerpani po zwycięskich zmaganiach w Lechią. Spotkanie w Gdańsku było nerwowe i zacięte, ale nie toczyło się w oszałamiającym tempie. Jeżeli zawodnicy byli zmęczeni, to nie po tym jednym meczu, ale po wielu rozegranych tej jesieni.
Do zmienników uśmiechnął się w Lizbonie los. Mogli się pokazać na kultowym stadionie, zapisać w pamięci nie tylko na własnej. Zagrać tak, jak przed laty ich poprzednicy mierzący się z uznanymi markami, walczący z nimi jak równy z równym. Nie skorzystali z tego jednak. Nie postawili się Benfice. Na tym właśnie polega nieszczęście. Lech nie tylko nie ma wielu klasowych piłkarzy. Brakuje mu przede wszystkim ludzi z charakterem. Takich, bez których nie byłoby słynnych pojedynków z Barceloną, Udinese, Feyenoordem, Juventusem, Manchesterem City.
Kto powinien ubrać koszulkę Lecha w czwartek? Odpowiedź jest oczywista. Tacy, którzy zagrają, a nie wystąpią. W Glasgow Lech nie poddał się przed meczem. Gdyby nie okres dominacji gospodarzy, podczas którego zdobyli zwycięską bramkę, wykorzystując słabość Lechowej obrony, można byłoby liczyć na jakąś zdobycz. Kolejorz toczył całkiem wyrównaną walkę, narobił Rangersom problemów. Podobnie powinno być teraz, bez względu na to, czy trener wymieni dziewięciu graczy, czy tylko dwóch.
Pytanie tylko, czy Lech znajdzie siły, także mentalne, by powalczyć. Wiele mu teraz brakuje do tego, co oglądaliśmy jeszcze w październiku, gdy grał z polotem, potrafił rozmontować każdą defensywę. Gdzieś to się ulotniło. Dwa mecze ligowe wygrał, ale w każdym dopisało mu szczęście. W Gdańsku mógł stracić bramkę po rzucie rożnym (zdaniem niektórych – stracił ją, piłka linię przekroczyła), zwycięską zdobył z rzutu karnego w końcówce. Podbeskidzie samo strzelało sobie gole. Bez pomocy gości Lech też by wygrał, ale kosztem większego wysiłku. Widzieliśmy, co spowodowały zmiany wprowadzone w drugiej połowie.
Samo myślenie o tym, co ich jeszcze czeka, potrafi zniechęcić piłkarzy Lecha do walki. Po meczu czwartkowym trzeba w niedzielę grać w Mielcu. Stal nie odbiega klasą od innych beniaminków, ale zmieniła trenera i potrafi narobić problemów. Tym bardziej, że obronę ma lepszą niż ostatni przeciwnik. Po trzech dniach ciąg dalszy odrabiana strat. W środę do Poznania przyjedzie Pogoń. A po kilku dniach trzeba grać z Wisłą, która jest teraz słaba, ale postawi twardy opór.
Lech znalazł się w takiej sytuacji, że wszystkie personalne kroki trenera będą traktowane jako akcja ratunkowa. Nie ma mowy o szukaniu najlepszego wariantu, zwiększaniu siły drużyny. Trzeba uwzględniać zmęczenie, liczyć się z możliwościami, wygrywać jak niższym nakładem sił, bynajmniej nie z powodu lenistwa.
Gdyby piłkarze Lecha byli w normalnej dyspozycji, nie mieliby dużych kłopotów z wygraniem tegorocznych meczów ligowych. Żaden z nich nie zagra we wszystkich, konieczne są zmiany, a w przypadku Lecha są one zmianami tylko na gorsze. Zimą wzbogaci się o nowych zawodników, powiększy kadrę. Ciekawe, czy przy tej okazji poprawi jej jakość.
Józef Djaczenko