Zniszczenie obrony to sabotaż. Sousa tego nie rozumie?!

Gra Lecha dobrze rokuje, pozwala wierzyć w wygranie wielu meczów i powrót do tego, co w klubie długo było zakazane – zdobywania trofeów. Natomiast z reprezentacji narodowej nie będzie nic. Może wygra pojedyncze mecze, ale o żadnym sukcesie, choćby niewielkim, nie ma mowy. Powód – brak gry obronnej. Najważniejsza formacja nie istnieje.

W poprzednim sezonie Lech ośmieszał się w każdym kolejnym meczu. Nie chodzi już nawet o to, że łatwo tracił bramki. On uporczywie powielał te same błędy, dawał się zaskakiwać w samej końcówce, podczas stałych fragmentów gry nie podejmował interwencji. Niemal co tydzień oglądaliśmy to samo – przegrywanie wygranych meczów. Dlaczego ówczesny trener nie potrafił na to zareagować? Widać sam był niereformowalny, a takiemu trudno cokolwiek zreformować.

Nowy sezon przyniósł odmianę. W pierwszych sześciu meczach Lech stracił tylko trzy gole, z czego dwa po rzutach karnych. Gdyby nie te jedenastki, bilans bramkowy byłby nie dobry, ale fantastyczny. Pierwszą bramkę po akcji stracił dopiero w szóstym spotkaniu, przeciwko Pogoni. Nie można się tłumaczyć liczebnym osłabieniem, bo okoliczności wskazują na poważny błąd. Pogoń zbyt łatwo, kilkoma prostymi zagraniami, doszła do dobrej sytuacji, a Barry Douglas postąpił jak sabotażysta – nie podjął interwencji. Zachował się niczym jego koledzy w czasach Żurawia.

Maciejowi Skorży można wiele zarzucić, ale nie to, że nie potrafi wyciągać wniosków, reagować na to, co nie funkcjonuje. Możemy być pewni, że ten gol, przesądzający o stracie punktów, da mu do myślenia. Teraz przed nim trudne zadanie. Niewielu zespołom ligowym uda się wrócić z Częstochowy z czystym kontem, a właśnie tam w niedzielę zagra Lech. Raków Marka Papszuna to jeden z pretendentów do gry w pucharach. W dodatku ma szczęście, bo będzie gościć lidera po wybijającej go zwykle z uderzenia przerwie w rozgrywkach.

Doświadczeni trenerzy mawiają, że budowę drużyny zaczyna się od defensywy. Bronienie to podstawa, bez tego wysiłek całego zespołu idzie na marne. Nie wszyscy wierzą w tę kolejność. Niektórzy wdrożenie schematów obronnych zostawiają sobie na koniec. Jeszcze inni w ogóle się tym nie zajmują, albo powodują taki chaos, że tracenie wielu bramek jest zagwarantowane. Do tej ostatniej kategorii zalicza się Paulo Sousa. Decyzjami personalnymi wprowadza bałagan, w którym nic nie jest na swoim miejscu. Co mecz to nowe ustawienie, jeszcze gorsze od poprzedniego. Eksperyment goni eksperyment, a wszystko to w ramach walki o punkty, gdy stawką jest przyszłość najważniejszej w Polsce drużyny.

Ostatnie miejsce w przeciętnie silnej grupie Mistrzostw Europy, mimo stosunkowo dużej liczby strzelonych bramek, wynikało z katastrofalnych błędów w obronie. Szczególnie Bereszyński sprawiał niekiedy wrażenie człowieka grającego z zawiązanymi oczami. Jako zawodnik Lecha specjalizował się w ofensywie. Po skaperowaniu go do Legii został bocznym obrońcą. Sousa uczynił go jednym z trzech środkowych defensorów, bezpośrednio odpowiadających za dostęp do bramki. To się musiało źle skończyć.

Sousa zamienił formację obronną w grupę nerwowo reagujących nieudaczników. W kadrze wypadają o wiele gorzej niż we własnych klubach. Po meczu z San Marino wiemy już, że każdy, dosłownie każdy amator potrafi naszej reprezentacji strzelić bramkę. Wystarczy, że otrzyma dobre podanie od Helika, Piątkowskiego albo innego zawodowca.

Helik popełniał w reprezentacji błędy od pierwszego swego występu. Sousy to nie przekonywało, znów dał mu szansę. I skutek znów był opłakany. Trener prawdopodobnie nie lubi Tomka Kędziory, więc trzymał go na ławce, by dać mu pograć przeciwko San Marino, ale nie na własnej pozycji, tylko na lewej stronie, gdzie nie ma prawa czuć się dobrze i pewnie. To wygląda tak, jakby jedynym celem selekcjonera było zrobienie jak największego bałaganu, pozbawienie zespołu jakichkolwiek atutów.

Nie zdziwimy się, jeżeli Sousa na mecz z Anglikami znów namiesza w obronie, ponownie sięgnie po Helika. Wymyśli na to teorię, na którą może ktoś się nabierze, ale która nie może nie przynieść katastrofy. Do tej pory niemal każdy ruch Sousy w obronie, każda decyzja okazuje się chybiona. Ale żadna nie jest aż tak bardzo chybiona, jak powołanie tego pana na selekcjonera. Nic już nie można z tym zrobić. Trzeba czekać do końca eliminacji, a potem znów zaczynać wszystko od początku, z nowym trenerem. Kibice Lecha są już do tego przyzwyczajeni. Dokładnie tak samo dzieje się w ich klubie od lat, choć tu nikt nigdy nie czeka na koniec trenerskiego kontraktu.

Udostępnij:

Podobne

Niech nas znów zaskoczą. Byle pozytywnie

Niewiele brakowało, by Lech nie poniósł konsekwencji ubiegłotygodniowej niespodziewanej obniżki formy. Spośród jego największych konkurentów w walce o mistrzostwo tylko Raków odniósł zwycięstwo, w charakterystyczny

Syndrom Lecha: druga, brzydka twarz

Każdemu zespołowi zdarzy się rozegrać słabszy mecz, złapać zniżkę formy. Jednak to, co Lech zademonstrował w Gliwicach, nakazuje bić na alarm. Tym bardziej, że to