Pomyłki sędziów w ostatnich minutach, nawet sekundach meczów Lecha z Legią mają długą tradycję. I jeden wymiar – zawsze poszkodowanym jest Lech. Prawda, że dziwnie się to układa? Nie potrzeba nawet Szymona Marciniaka, by ten ciekawy trend podtrzymywać. Kreowany na jego następcę młody Damian Sylwestrzak mógł nie dostrzec zatrzymania piki wystawioną ręką, ale sędzia VAR widział wszystko nie gorzej niż sprawozdawcy i telewidzowie, którzy wątpliwości nie mają żadnych.
O sędziowskich kompetencjach Sylwestrzaka świadczy inne wydarzenie z doliczonego czasu, gdy zadziwiająco łagodnie potraktował Charatina faulującego brutalnie, od tyłu. Potrzebował powtórki wideo, by naprawić błąd i wyrzucić legionistę z boiska. Przez cały mecz pokazywał, że nie dorósł do prowadzenia meczów ekstraklasy, powinien terminować trochę dłużej w niższych ligach, by móc zapanować nad boiskowymi wydarzeniami. Promując go na siłę, powierzając mu prowadzenie tak ważnego meczu, ktoś robi mu krzywdę.
Inna sprawa, że gdyby Lech zagrał jak kandydat na mistrza kraju, żadna sędziowska pomyłka nie odebrałaby mu zwycięstwa. Miał tego dnia poważne problemy z organizacją gry. Była ona szarpana, zdarzały się długie okresy panowania Legii w środku boiska. Szwankowało rozegranie, akcje ofensywne nie zazębiały się, zawodzili ofensywni gracze. Wyjątkowo słaby był Amaral, a Ishak rozegrał mnóstwo bez porównania lepszych spotkań. Legioniści bez trudu zatrzymywali szarże Kamińskiego.
Maciej Skorża miał swoją wizję składu, posłał na boisko piłkarzy jego zdaniem najlepszych, można jednak dyskutować na temat trafności tych wyborów. Tomek Kędziora to zawodnik dużej klasy, żal byłoby z niego rezygnować, jednak zmieniający go Pereira dał drużynie więcej, zwłaszcza w ofensywie. Zdarzało się nawet, że grał jak napastnik, brakowało tylko odważnego, prostopadłego zagrania, by wykorzystać jego umiejętne wyjście na dobrą pozycję. Musiałby podawać sam do siebie. Nie kto inny, ale właśnie on wywalczył rzut karny, którego niestety nie było. To jego strzał nieprzepisowo zatrzymał obrońca Legii.
Skrzydła Lecha były tego dnia marne. Kownacki nienajlepiej się tam czuje. Najwięcej dawał drużynie pojawiając się w środku, miał udział w zdobyciu bramki. Na skrzydle bardziej przydałby się inny zawodnik, a Amaral tego dnia zasługiwał co najwyżej na rolę zmiennika. To jednak wiemy teraz, po meczu. Trener tego nie przewidział, o co trudno mieć do niego pretensje. Można tylko żałować, że nie podjął innych decyzji personalnych.
Trener i tak zrobił dużo, bo przeobraził drużynę, którą niekompetentny pion sportowy Lecha doprowadził do sytuacji rozpaczliwej, wszystko się przecież waliło. Maciej Skorża, wykorzystując wielkie jak na polskie warunki pieniądze przeznaczone przez klub na transfery, odbudował zespół, nadał mu własne piętno. Cudotwórcą nie jest. Trudno w krótkim czasie odmienić coś, co jest w stanie rozkładu, stworzyć potęgę z niczego, osiągnąć to, na co szkoleniowcy Rakowa i Pogoni mieli lata. Lech nie gra ostatnio porywająco. Ma poważne problemy ze zdobywaniem punktów, tylko od czasu do czasu, na własnym boisku, udaje mu się wykorzystać umiejętności piłkarzy i wysoko pokonać pozbawionego jakości przeciwnika.
Kolejorz nie jest drużyną dominującą w rozgrywkach. Trudno wróżyć mu wygranie ligi. Nie wypracował sobie stylu pozwalającego na wykorzystywanie możliwości swych graczy. W każdej chwili może mu się zdarzyć mecz słaby, gdy nie przypomina siebie z ciekawszych czasów. Jeśli mimo wszystko uda mu się odnieść sukces, to tylko pod warunkiem, że słabość okażą przeciwnicy. Nie ma pewności, że łaskawie zachcą tracić punkty tak, jak ostatnio Pogoń, więc stawianie pieniędzy na triumf Lecha jest co najmniej ryzykowne.