Szukają oszczędności – takie wytłumaczenie samo się nasuwało, gdy władze klubu poinformowały, że Dariusz Skrzypczak opuścił Lecha. Nikt nie podał konkretnego powodu, także zainteresowany. Po prostu sobie odszedł, obie strony wspólnie uznały, że tak będzie lepiej. Reszta jest milczeniem, przynajmniej oficjalnie. Milczenia jednak nie ma. Mnożą się domysły.
Trudno się dziwić, że pierwsze reakcje były dla klubu nieprzychylne. Przecież Darek Skrzypczak to legenda klubu, zdobywca trofeów w czasach, gdy klub wiedział, jak to się robi. Nigdy nie przestał mieć Kolejorza w sercu. Do tego zna się na szkoleniu młodzieży, specjalizował się w tym w Szwajcarii, gdzie dziedzina ta stoi na wysokim poziomie. Nienotowany wcześniej szturm wychowanków na pierwszą drużynę nastąpił akurat w sezonie, gdy „Skrzypa” dołączył do sztabu szkoleniowego. Nie może być w tym przypadku.
I takiego człowieka klub się pozbywa. Równolegle trwają inne ruchy, następuje redukcja zatrudnienia. Trudno jednego z drugim nie skojarzyć i nie stwierdzić, że i Darek Skrzypczak został zredukowany. On sam temu zaprzecza, mówi o zamiarze pracy na własny rachunek. Ma już swoje lata i nie chce do końca życia być czyimś asystentem. Woli sprawdzić się w pracy samodzielnej. Nie wiemy, jakie są układy w sztabie szkoleniowym, może ktoś się uniósł ambicją, ktoś się z kimś nie dogadywał, w końcu to nie trener Dariusz Żuraw wnioskował o zatrudnienie klubowej ikony. To tylko spekulacje.
Jeżeli nawet krytyka, jaka spadła na władze Lecha, jest niezasłużona, to i tak trudno nie szukać winy po stronie klubu. Przez wiele lat jego władze mocno pracowały nad utratą kibicowskiego zaufania, nad wykopaniem głębokiego rowu. Po jednej jego stronie są kibice, czyli „my”. Po drugiej – „oni”, czyli ci, co władając klubem działają wbrew naszym oczekiwaniom. Rzadko podejmują decyzje akceptowane przez fanów. Skupiają na sobie niechęć, czasami wściekłość, są posądzani o minimalizm i niekompetencję.
Powszechne przekonanie jest takie: klub nie może zdobywać wytęsknionych trofeów, bo ciągnie za sobą balast w postaci zarządu kierującego się zupełnie innymi priorytetami. Niezależnie od tego, czy taka opinia jest uzasadniona, czy przesadzona, ona po prostu funkcjonuje. W niektórych ruchach kadrowych widać chęć zmiany wizerunku. Takich, jak zatrudnienie ludzi przez fanów szanowanych, nawet kochanych: Ivana Djurdjevicia, potem Dariusza Skrzypczaka. Już drugi raz kończy się to fiaskiem. Ktoś chce dobrze, a wychodzi mu dokładnie tak, jak zawsze. Przypadek?…
Podczas pandemii uświadomiliśmy sobie, że klub piłkarski to przedsiębiorstwo. Nie może funkcjonować bez możliwości zarabiania pieniędzy. Grozi mu dokładnie to samo, co innym firmom. W każdej spółce zdarzają się zwolnienia, czasami na dużą skalę. Są jednak różnice. W tej akurat firmie nie pracuje się tylko dla pieniędzy. One są niezbędne, ale ważny jest też emocjonalny stosunek do miejsca pracy. To szczególna sytuacja – zarabiać na życie i jednocześnie traktować to z sercem, nawet z miłością. W tym przypadku zwolnienie z pracy jest szczególnie bolesne. Kto rządzi firmą obracającą milionami, nie może kierować się sentymentami. Jednak nie ma prawa całkowicie się uodpornić na ludzkie uczucia, bo sam może za to bardzo drogo zapłacić.
Do myślenia daje sytuacja jednej z ważniejszych swego czasu osób w Lechu. Ten ktoś dałaby się pokroić za klub, za jego nowego właściciela. Podejmował decyzje bezwzględne, za nic miał okoliczności, wyrzucał i redukował, aż sam został zredukowany. Przyjął to fatalnie, był na granicy załamania nerwowego. Po nim wiele jeszcze osób odeszło z Lecha, niektórzy z podwójnym poczuciem nieszczęścia. Kto wyrzuca dziś, niebawem może przeżyć to samo.
Chcąc dobrze rządzić organizmem takim, jak Lech, trzeba mieć pojęcie o wielu dziedzinach, a do tego pamiętać, że nie wszystko można przeliczyć na pieniądze. Każda decyzja jest obserwowana i komentowana, a kibice, nazwani niegdyś przez właściciela klubu klientami, są wyjątkowo czuli na przejawy niesprawiedliwości, ludzkiej krzywdy. Władze Lecha w ostatnich latach zrobiły wiele, by poróżnić się z fanami. Nie wiem, czy wykopaną przepaść można zasypać. Wiem, że łatwo można w nią wpaść. Na zawsze.
Józef Djaczenko