Gdyby Lech grał tak, jak w poprzednim sezonie, wyjątkowo wczesne piłkarskie zakończenie roku przyjęlibyśmy z ulgą i złudnymi nadziejami, że następny przyniesie odmianę. Teraz mamy poczucie żalu. Ostatni w 2024 roku mecz został rozegrany przy Bułgarskiej zdecydowanie zbyt wcześnie. Szkoda, że na podobne emocje, jak w sobotnim spotkaniu z beniaminkiem, możemy liczyć dopiero wiosną, a raczej w pełni zimy.
Kiedy obie drużyny chcą grać w piłkę, a mają co pokazać, to widowisko musi być ciekawe. Tak właśnie było w starciu przeciwko Gieksie z Katowic. Ekipie gości daleko klasą do Kolejorza, ale ani myślała ograniczyć się do przeszkadzania w atakowaniu. Ślązacy nie zamurowali bramki, nie czekali na okazję do kontrataku, na odrobinę szczęścia przy stałych fragmentach. Zagrali odważnie i ambitnie, zmusili Lecha do dużego wysiłku, stworzyli ciekawe widowisko. Przez cały mecz stosowali pressing, utrudniali gospodarzom wychodzenie z piłką spod własnego pola karnego.
Wszystkie statystyki dowodzą dużej przewagi Lecha. Był lepszy w każdym aspekcie. Śledzącym wydarzenia z wysokości trybun aż taka dominacja nie rzucała się w oczy. Nie było momentów, w których Lech mógł spuścić z tonu, poczuć się panem sytuacji. GKS Katowice wykorzystywał każdą okazję do ataku. Fragmentami miał przewagę, zamykał Lecha na jego połowie, przerywał wszystkie jego próby przedostania się za linię środkową. Inna sprawa, że nie przekładało się to na groźne sytuacje. Dopiero w doliczonym czasie Mrozek musiał bronić celny strzał, zresztą były Lechita Marcin Wasielewski uderzył symbolicznie.
To nie znaczy, że poznański bramkarz się nudził. Ciągle był w akcji, rozgrywał piłkę z obrońcami, niekiedy zapuszczał się aż pod linię środkową. Błędów nie popełniał, tylko raz kopnął piłkę bojaźliwie na aut. W pozostałych sytuacjach zachowywał zimną krew, podobnie jak obrońcy zmuszający przeciwników do biegania za piłką podawaną od nogi do nogi. Nie było to bezpieczne, bo przypadkowa strata mogła skończyć się bramką dla gości i zwycięstwo Lecha zawisłoby na włosku. Futbol potrafi być bezlitosny, dlatego zdarzają się takie sensacje, jak pokonanie Lecha przez Puszczę lub beniaminka z Lublina.
Mecz dlatego był emocjonujący, że piłka przemieszczała się spod jednej bramki pod drugą. Katowiczanie odważnie atakowali, ale to Lech tworzył jedną okazję bramkową po drugiej, rozgrzewał bramkarza Kudłę kolejnymi celnymi strzałami. Oddał ich aż tuzin, niecelnych było dwukrotnie więcej. Zdobycie tylko dwóch goli dowodzi nie tylko umiejętności bramkarza, ale nieskuteczności Lecha, z którą bezwzględnie trzeba walczyć. Mogą przyjść mecze, w których okazji bramkowych będzie znacznie mniej. Chcąc zdobyć punkty, żadnej nie można zmarnować. Sobotni mecz, za sprawą takiej postawy gości, jaką Lech lubi, powinien zakończyć się zwycięstwem wysokim. Nie mieliby prawa narzekać na niesprawiedliwość. Nikłą porażkę mogą potraktować jako nagrodę od losu za odważną postawę, zapewnienie publiczności emocji.
Zadbali też o nie sami kibice fundując wyjątkowy pokaz pirotechniczny. To prawda, że jest to sprzeczne z przepisami, spowodowało długą przerwę w meczu, klub nie uniknie kary finansowej. Było jednak co oglądać, będzie co zimą wspominać. Nie tylko piłkarze Lecha i Gieksy sprawili, że ostatnią domową kolejkę zapamiętamy dobrze. Do dobrego nastroju fanów Kolejorza przyczynili się najwięksi rywale solidarnie remisując na własnych stadionach z ekipami słabszymi, przez co lider zwiększył punktową przewagę.
Gubienie punktów przez faworytów w nieoczekiwanych momentach jest znakiem szczególnym tej ligi. Oby Lech w ostatnich dwóch tegorocznych meczach nie poszedł za przykładem konkurentów. Jest duża szansa, że śląski tryptyk zakończy się pełnym sukcesem. Po pokonaniu GKS-u trzeba tylko wygrać w dwa najbliższe piątkowe wieczory w Gliwicach i w Zabrzu. Nie jest to niewykonalne. W sobotę podziwialiśmy piłkarską jakość Walemarka, Sousy, Murawskiego, Ishaka, Gholizadeha. Graczy o takich umiejętnościach nie znajdziemy u najbliższych przeciwników. Absencja Douglasa nie osłabiła obrony. Słabszy występ Kozubala miał prawo się zdarzyć.
Nowy sztab szkoleniowy sprawił, że latem i jesienią na stadion Kolejorza przychodziło się z przyjemnością. Wiosną rekordy frekwencji mogą być poprawione. To jest wciąż ten sam Lech, więc z przykrą niespodzianką, gwałtownym załamaniem zawsze trzeba się liczyć. Tym razem mamy jednak przekonanie, że drużyna jest w dobrych rękach, oby tylko nikt trenerowi niczego nie narzucał, niczego odgórnie nie udoskonalał.