Były w tym sezonie momenty, gdy wydawało się, że nawet miejsce w górnej ósemce tabeli będzie sukcesem Lecha. Potem, gdy zaczął grać lepiej i skuteczniej, nikt rozsądny w mistrzostwo nie wierzył, ale miejsce w europejskich pucharach można było traktować jako coś realnego. Mamy to na wyciągnięcie ręki. Wystarczy, że Śląsk Wrocław nie wygra dwóch ostatnich meczów, albo Lech zdobędzie jeszcze przynajmniej jeden punkt.
Nawet wicemistrzostwo kraju wchodzi jeszcze w rachubę, czyli wyprzedzenie Piasta Gliwice. Kiedyś taki wynik traktowaliśmy jako nagrodę pocieszenia. Dziś priorytety się zmieniły, bo wszyscy wiedzą, jaki ten klub dźwiga balast i jak bardzo go to paraliżuje. Nie chodzi już nawet o piętno przegrywającego wszystko, co się liczy, ale o jakość zarządzania. Władze klubu zostaną z nami na zawsze, nikt i nic tego nie zmieni, nawet największe klęski i kompromitacje. To obciążenie poważne, dające rywalom przewagę już na starcie.
Mimo tego feleru, obecnemu trenerowi udało się stworzyć całkiem ciekawą, efektownie grającą drużynę. Ma one rozmaite ograniczenia, poza tym długo nie przetrwa, bo nie po to się tu buduje zespół, by zdobywać trofea. Lech nie przetrwa ze stosunkowo wysokim budżetem, jeśli nie będzie sprzedawał najbardziej utalentowanych piłkarzy. Kolejorz potrafi grać porywająco, jego wychowankowie błyszczą, ale nie przyzwyczajajmy się do nich. Gdy osiągną pełnię klasy i możliwości, pożytek z nich będzie miał ten, co Lechowi za nich zapłaci.
Nikt nie zgadnie, jak zachowa się rynek transferowy w czasach epidemii, jak przełoży się ona na klubowe budżety, jakie będzie zapotrzebowanie na młodzież z dużym potencjałem. Lech, podobnie jak każdy, nie tylko polski klub, dużo stracił w ostatnich miesiącach. Ma jednak tę przewagę nad innymi, że wyszkolił chłopaków, dzięki którym może odrobić ubytki finansowe, a nawet nieźle zarobić. Jeżeli za chwilę pojawią się ciekawe oferty (a może już się pojawiają), to będzie sprzedawał. I trudno mieć o to żal.
Pociągnięcia Dariusza Żurawia, który uporczywie wpuszczał na boisko młodych piłkarzy, zwłaszcza Jakuba Kamińskiego, kosztem takich gwiazd, jak Amaral, budziły duże kontrowersje. Prawdopodobnie wiele punktów, które bardzo by się dziś przydały, przepadło. Jednak młody skrzydłowy odwdzięczył się za zaufanie, jego piłkarska klasa rośnie, jest skarbem tego klubu. Coś za coś. Być może Lech będzie musiał co sezon stosować takie zabiegi, budować drużynę od początku, kosztem dobrych wyników.
Lepiej byłoby zachować równowagę. Szanse na dobre wyniki wzrosną, gdy młodzież będzie wchodzić do drużyny nie aż tak szeroką ławą i będzie mogła się uczyć nie tylko od Tiby i Ramireza, ale i jeszcze kilku klasowych zawodników. Za chwilę trzeba będzie dokonać transferów. Wtedy przekonamy się, czy coś w klubie się zmienia, czy też wciąż brnie w to, co go degradowało i pozbawiało kibiców.
Dwa mecze z Lechią pozwoliły porównać grę i składy obu drużyn. Lechii znacznie trudniej związać finansowy koniec z końcem, co jakiś czas słyszymy o jej problemach, jednak nie uniemożliwiło jej to zbudować całkiem dobrego zespołu. W kilku elementach – lepszego niż ma stabilniejszy finansowo Lech. Bramkarz i napastnik to pozycje kluczowe. Czy przy Bułgarskiej nie zdają sobie z tego sprawy?
Kiedy dzielny van der Hart musiał opuścić posterunek, Lech – klub o dużych ambicjach – pozostał z bramkarzami na dorobku. Takie zdarzenie mogło nastąpić znacznie wcześniej, nikt nie jest niezniszczalny. Gasnący z meczu na mecz Gytkjaer osłabia siłę ofensywną drużyny. Żamaletdinow nie daje rady go zastąpić. Lechia ma dwóch solidnych bramkarzy i co najmniej dwóch dobrych, jak na polską ligę, napastników. Szczęście Lecha polega na tym, że ma młodzież. I tylko ona robi różnicę na jego korzyść.