Który Lech jest prawdziwy? Ten, który udanie rozpoczął sezon, potrafił odrabiać straty, gdy mecz się nie układał, strzelał gola za golem? Czy ten z Białegostoku, sparaliżowany, nieskoordynowany, nie potrafiący zmusić się do pokazania choćby ułamka możliwości? W tym tygodniu będą aż dwie okazje, by się o tym przekonać. Pierwsza już we wtorek.
Maciej Skroża zastrzegał, że drużyna nie jest produktem gotowym, nie można być jej pewnym w stu procentach zanim okrzepnie i nabierze pewności siebie. Jakby wiedział, co się święci. Jest blisko piłkarzy, obserwuje ich codziennie, prawdopodobnie dostrzegł w nich coś niepojącego. Zresztą już po zmiażdżeniu Wisły Kraków nie wpadał w euforię, zalecał ostrożność. W Białymstoku zobaczyliśmy drużynę zupełnie inną. Taką, która panuje na boisku, nie wykorzystuje tego, a w drugiej połowie rzuca przeciwnikowi koło ratunkowe.
Kto w bardziej lub mniej odległej przeszłości obejrzał wiele meczów Lecha, pamięta jego znakomitych obrońców. Kiedyś podobno szkolili piłkarzy gorzej niż dziś, ale pół wieku temu defensor nie miał prawa zachować się jak Salamon – odbić piłkę głową po to tylko, żeby odbić. Dawni obrońcy Lecha taką piłkę przyjmowali i spokojnie wyprowadzali. To była podstawa. Abecadło. Tylko sabotażysta wybijał na ślepo, pod nogi rywala.
W tym sezonie Lech więcej nie zagra na przeklętym stadionie Jagiellonii, gdzie ma patent na przegrywanie. Trudnych spotkań przeciwko łatwym rywalom będzie jednak wiele. Problem z tą drużyną polega na tym, że zawieść może zawsze, a najbardziej w meczu decydującym o czymś ważnym. Widzieliśmy już, jak Kolejorz trwoni wszystko, na co ciężko pracował przez cały sezon. Jak nie potrafi sięgnąć po Puchar Polski, trzymając słabszego przeciwnika niemal bez przerwy w narożniku.
Ciekawe, na jaki skład trener postawi we wtorkowym meczu Pucharu Polski. Z pierwszoligową Skrą Częstochowa, pozbawioną własnego stadionu, zagra u siebie. Jest zdecydowanym faworytem? Powinien więc trenować rzuty karne, by w decydującym momencie nie zadrżały nogi. Maciej Skorża może dać pograć zawodnikom z wysokimi możliwościami, ale rzadko odrywającymi się od ławki rezerwowych. Może też postawić na skład z Białegostoku i pozwolić zawodnikom odreagować. To ryzykowne, bo jeśli i tym razem sparaliżuje ich niemoc, może zacząć się kryzys, znak firmowy Lecha Poznań.
To prawda, że pierwsza ligowa porażka nie upoważnia do takich dywagacji. Jednak okoliczności, w jakich do niej doszło i doświadczenie z poprzednich sezonów – już tak. Najlepiej byłoby otrząsnąć się i wrócić do wygrywania. I każda drużyna z potencjałem, z klasowymi zawodnikami, tak by postąpiła. Każda, tylko nie Lech, który jest zagadką nawet dla samego siebie.