Jeśli nie nastąpi gwałtowne załamanie, średnia frekwencja na meczach Lecha przekroczy w tym sezonie 30 tysięcy. Tego tu jeszcze nie było. Owszem, stadion zapełniał się wcześniej na najbardziej atrakcyjnych wydarzeniach, natomiast na tych mniej ciekawych pojawiało się ledwo kilkanaście tysięcy osób, liczba i tak dla innych klubów niewyobrażalna. Co ciekawe, zainteresowanie meczami Kolejorza nie maleje nawet kiedy wiedzie mu się marnie. Taka jest siła miłości do klubowych barw. Ślepej, bezwarunkowej miłości.

W niektórych polskich miastach zbudowano w ostatnich kilkunastu latach duże stadiony. Grają tam ekstraklasowe kluby. Niestety, obiekty te zapełniają się sporadycznie. Jak we Wrocławiu, kiedy Śląsk w ubiegłym sezonie walczył o czołowe lokaty w lidze. Jednak zjawisko to szybko przeminęło i sytuacja wróciła do smutnej normy. W kolejnym sezonie trybuny znów się tam wyludniły, a będzie jeszcze gorzej, gdy Śląsk zaliczy spadek z ligi, trwoniąc miliony otrzymywane od lat od wrocławskich podatników. I na świecący pustkami stadion, i na katastrofalnie zarządzany klub łoży bowiem samorząd.

O Lechu mówi się, że ma ogromne rezerwy, że potencjał nie jest tu wykorzystany. Jest to jednak klub prywatny. Ogromnie popularny, przyznają się do niego setki tysięcy ludzi, ale kierunek rozwoju wyznacza właściciel. We Wrocławiu mamy do czynienia z patologią najczystszej wody. Mieszkańcom to nie przeszkadza, bo nauczeni są śnić o potędze „pięknego i świetnie rozwijającego się miasta”, w co dobre wyniki lokalnego klubu, grającego na dużym stadionie, mogłyby się wpisać. Gdyby w Poznaniu wystąpiło takie zjawisko, nikt by go nie zaakceptował. We Wrocławiu marnotrawstwo na ogromną skalę nikomu nie wadzi. To trochę tak, jak w państwach imperialnych, których obywatele gotowi są do poświęceń w imię wyższych, choć nieokreślonych racji.

Zapowiada się, że wiosną frekwencja przy Bułgarskiej będzie rosła. Już dziś każda informacja o Lechu przyjmowana jest z wielkim zainteresowaniem. Ludzie chcą wierzyć we wzmocnienia. Do wiadomości przyjmą nawet to, w co zwątpi ktoś, kto trochę lepiej zna ten klub – że wyda on liczoną w milionach euro kwotę na zakup napastnika z pierwszoligowej Wisły. Lech prędzej nastawi się na wyłowienie klasowego, ale przechodzącego chwilowe problemy napastnika z mocnej ligi – tak, jak się to powiodło z Gytkjaerem, a potem Ishakiem. Kolejorz nie ma zwyczaju wydawać dużej kasy na graczy z rodzimej ligi, w przeciwieństwie do Rakowa, którego właściciel na takie zakupy nie szczędzi. Dlatego właśnie Leonardo Rocha będzie wiosną strzelać gole w Częstochowie, a nie w Poznaniu. Jeśli Rodado rzeczywiście odejdzie z Wisły Kraków, to pojawienie się go w Poznaniu byłoby gigantyczną sensacją.

Wspomniany Raków z całą pewnością bardzo się zimą wzmocni, w związku z czym może stać się faworytem walki o mistrzostwo. Lech w jego ślady prawie na pewno nie pójdzie. Kadra może zostać skorygowana, ale nie na tak poważną skalę. A jednak, co jest paradoksalne, mecze w Poznaniu, a nie w Częstochowie będą się cieszyć ogromnym zainteresowaniem publiczności. Prymitywny obiekt pod Jasną Górą może pomieścić kilka tysięcy osób. Na każdy mecz Lecha przyjdzie wielokrotność tej liczby. Atmosfery nie ma co nawet porównywać.

Właściciel Rakowa, wielki i wieloletni kibic tego klubu, buduje potęgę sportową na pustyni nie szczędząc grosza. Właściciel Lecha otrzymał to, o czym jego częstochowski odpowiednik może tylko marzyć – ogromną medialność, poparcie wielkiego i gospodarczo rozwiniętego regionu, zbudowany przez samorząd wieki stadion, miłość całych kibicowskich pokoleń. To atuty, których marnować się nie godzi.

Udostępnij:

Podobne

Przedwczesne marzenia?

W ostatnich pięciu meczach, na przełomie 2024 i 2025 roku, Lech zdobył „aż” 4 punkty. Jeszcze w piątek, mimo porażki w Gdańsku, traktowany był jako

Powrót do Poznania i do normalności

Po każdym zaskakująco złym występie Lech zalicza dobre spotkanie. Dużo lepiej niż na wyjazdach czuje się i punktuje na własnym stadionie. Mierząc się z mocnymi