Można było zamurować bramkę, pokazać antyfutbol, desperacko bronić się przed porażką. Można też było postawić się Benfice, strzelić jej dwie bramki, ale punkty stracić. Po porażce trudno o satysfakcję, ale odważna gra daje przekonanie, że rodzi się drużyna, którą będzie cieszyć nie tylko stylem, ale i wynikami. Niedosyt mimo wszystko pozostał, bo była szansa wywalczyć więcej.
Przed meczem Dariusz Żuraw stwierdził, że chcąc uzyskać przyzwoity wynik, jego piłkarze muszą dać z siebie 100 procent, a nawet więcej. Nie trzeba być wnikliwym analitykiem, by zauważyć, że niektórzy dali mniej, czyli tyle, na ile było ich tego dnia stać. Dotyczy to w szczególności defensorów.
Według powtarzających się opinii Lech już osiągnął więcej niż – racjonalnie oceniając – było go stać. Przeszedł jak burza przez eliminacje pokonując faworyzowane zespoły na ich terenie, choć defensywę miał taką samą, jak w czwartek. Na tym właśnie polega paradoks. Awansował do fazy grupowej mimo takiej, a nie innej obrony. Nie oparł gry na niej, ale na ataku. Potrafił strzelać bramki. Dużo bramek. Zresztą w Charleroi, gdy trzeba było się desperacko bronić przed liczniejszymi rywalami, obrona spisała się na medal.
Ktoś trafnie stwierdził, że Lech pokonałby Benfikę tylko wtedy, gdyby zamienił się z nią środkowymi obrońcami. Otamendi i Vertonghen to gracze z innej rzeczywistości. Klasa sama w sobie. Mają praktykę w grze przeciwko najlepszym napastnikom na świecie, a i tak dwukrotnie nie potrafili zatrzymać Lechitów. Po drugiej stronie boiska operowali Dejewski i Crnomarković. Poważne niebezpieczeństwo groziło Lechowi już w momencie, gdy piłka przekraczała środkową linię.
Umiejętności piłkarzy Benfiki imponują. Szybkość, mobilność, błyskotliwe panowanie nad piłką powodowały, że napastnicy z Portugalii nie oddawali strzałów, gdy pojawiała się szansa pokonania Bednarka. Klepali jak najdłużej, by wypracować sobie „czystą” sytuację, obecność obrońców mając sobie za nic. Trudno mieć pretensje do Dejewskiego, przyzwyczajonego do powstrzymywania napastników Skry Częstochowa i Pogoni Siedlce, wystawionego z konieczności. Dużo więcej oczekuje się od Crnomarkovicia, niezależnie od jego problemów zdrowotnych.
Serb kilka razy zatrzymał atak Benfiki, ale trzy gole zawalił. Nie wyskakiwał do dośrodkowań, jak dziecko dawał się ogrywać prostymi zwodami. Gdyby zabrakłoby go w tym meczu, byłoby jeszcze gorzej, co wystawia złe świadectwo rządzącym klubem. Kiedy już było jasne, co drużynę jesienią czeka, trzeba było postarać się o obrońców z prawdziwego zdarzenia. Wiadomo przecież, że Rogne jest w Lechu tylko w teorii. W każdym momencie może zrujnować trenerowi plany.
Crnomarković, zdrowy Rogne, Dejewski od biedy wystarczą na ekstraklasę, zwłaszcza gdy może grać Satka. Owszem, Lechowi przepadnie trochę punktów, bo nie opanowali obrony przy stałych fragmentach, ale w innych meczach dadzą jakoś radę. Kiedy jednak trzeba się zmierzyć z drużynami z najwyższej półki, ich ograniczenia odbierają Lechowi szanse. Na tle graczy o wysokich umiejętnościach jak na dłoni widać słabości nie tylko obrońców.
Więcej można było się spodziewać po Tibie, któremu Lech zawdzięcza awans do fazy grupowej. Gdyby w kilku sytuacjach zachował się przytomniej, mogły paść kolejne bramki dla Lecha. Wystarczyło przyspieszyć grę, zauważyć startujących do ataku Kamińskiego i Skórasia. Wynik mógłby być lepszy, gdyby Ishak grał do końca. Czołowych graczy trzeba oszczędzać, ale zdając sobie sprawę, że są nie do zastąpienia. Oby młody Szymczak dojrzewał jak najszybciej, wtedy Lech nie będzie musiał sprowadzać napastników gorszych od tych, których już ma.
Mecz z Benfiką, mimo porażki, ma dużą wartość. Trener wie, na czym stoi. Władze klubu widzą, co zaniedbały. Wszyscy zdają sobie sprawę, jakich zawodników Lech potrzebuje, a jakich lepiej nie sprowadzać. Najlepiej zapomnieć o słabych klubach z lig bałkańskich, skupiać się na graczach przyzwyczajonych do rywalizacji na najwyższym poziomie. Trudno powtórzyć taki majstersztyk transferowy, jak pozyskanie Ishaka, ale w każdej z czołowych lig można znaleźć piłkarzy wartościowych, w zasięgu finansowym. Lech musi oglądać każdą złotówkę, więc nie może płacić za niską jakość.
Fot. lechpoznan.pl/Przemysław Szyszka