Brakuje słów, by opisać grę Lecha w defensywie. Przez cały mecz był niemrawy, pozbawiony energii, jakby starał się kontrolować przebieg wydarzeń. Przypadkowo wyszedł na prowadzenie, po samobóju. W drugiej połowie miał okazje bramkowe. Nie dość, że ich nie wykorzystał to stracił prowadzenie, a w ostatnich sekundach w karygodny sposób zgubił koncentrację, dając sobie strzelić bramkę z niczego. To była porażka na własne życzenie.
Kamiński za Skórasia i Sykora z Marchwińskiego – to jedyne korekty w składzie, jakich dokonał Dariusz Żuraw. Uznał widać, że wystarczy wymienić skrzydłowych, by Lecha było stać rozegranie dwóch dobrych, zwycięskich meczów w trzy dni. Nie wystarczyło. Potwierdziło się, że Lech nijak nie potrafi się zmusić do dobrej gry w lidze. Jakby mu na tym nie zależało. Przyjdzie za to drogo zapłacić.
Zaczął tak, jak kilka dni wcześniej w Lidze Europy: pozwalał grać przeciwnikowi. Legia osiągnęła dużą przewagę, przez pierwsze minuty piłka znajdowała się niemal wyłącznie na przedpolu Bednarka. Trudno wierzyć, że taki był plan, bo z pewnością nie zakładał on popełniania tak dużej liczby błędów. Mnożyły się straty, zbyt krótkie podania. Przez kwadrans grali tylko gospodarze. Lech tylko kilka razy wyszedł do przodu, ale jedyny tego efekt to słaby strzał Ramireza.
Dopiero w 20 minucie Lech wyprowadził bardzo groźną, błyskawiczną kontrę. Wydawało się, że padnie gol. Nie spisał się niestety Ishak. Nie dostrzegł bardzo dobrze ustawionego Sykory, nieudolnie próbował strzelać. Był to mimo wszystko sygnał ostrzegawczy dla Legii, która zresztą i tak miała optyczną przewagę, częściej atakowała.
Lech grał ślamazarnie, jak nie on. Trudno wtedy zaskoczyć defensywę rywala, chyba że ona zaskoczy się sama. Tak właśnie postąpili warszawiacy. Po przechwycie piłki skrzydłem rozpędził się Ramirez. Jego koledzy starali się wbiegać w pole karne, nie mogli jednak dojść do dośrodkowania Hiszpana. Pierwszy dopadł do piłki obrońca Legii Juranović. Trącił ją, a Boruc nie zdążył z interwencją. Po pół godzinie gry Lech prowadził, choć przebieg meczu tego nie wróżył.
Kilka minut później boisko musiał opuścić Kamiński, skarżący się na ból mięśnia. Zastąpił go jeden z bohaterów meczu ze Standardem – Skóraś. Lech w dalszym ciągu był spokojny, kompaktowo ustawiony. Nie szarżował, starał się powstrzymywać ataki Legii. Z powodzeniem, do przerwy wynik się nie zmienił. A tuż po przerwie, dosłownie po sekundach Lech był bliski podwyższenia wyniku. Niecelne podanie przejął Skóraś, popędził na bramkę. Nawet nie spojrzał na kolegów, lecz oddał niecelny strzał. Gdyby się rozejrzał, dostrzegłby dobrze wbiegającego Ishaka.
Początek drugiej połowy to powtórka z pierwszej – zdecydowana przewaga i nieustanny atak Legii. Lech tylko próbował się odgryzać. Próby wyjścia do przodu i wyprowadzenia kontry kończyły się szybko – niecelnym podaniem lub prostą stratą. Gra miała być spokojna, ale w decydujących momentach brakowało właśnie spokoju.
W 67 minucie był już remis, i to wcale nie po groźnej akcji Legii. Puchacz nie powstrzymał Wszołka, ten dośrodkował, a młody Skibicki pokonał Bednarka strzałem z pierwszej piłki. Nikt mu nie przeszkodził, obrona stała jak wmurowana. Ten gol znów obciąża jej konto. Mecz zaczął się więc od początku. Lech nadal grał anemicznie, dawał się zamykać, a kiedy odzyskiwał piłkę, dziecinnie łatwo ją tracił. Na domiar złego mecz sędziował pan Szymon Marciniak, który nigdy nie był skory zauważać fauli popełnianych na graczach Kolejorza, jak w 74 minucie, gdy tuż przed polem karnym powalony został Skóraś.
Pod koniec meczu Lech miał wreszcie dobre okazje bramkowe, bo przyspieszył, pokazał trochę energii. Najpierw niestety pojedynek z Borucem przegrał Skóraś, a potem Ishak. Ta druga akcja, po dośrodkowaniu Ramireza, to była niemal pewna bramka. Zwycięstwo wciąż było w zasięgu, a remis wydawał się pewny. Lech kontrolował przebieg meczu, ale sekundy przed końcowym gwizdkiem legioniści dośrodkowali jeszcze w pole karne Bednarka. Pozostawiony kompletnie bez opieki Lopes posłał Lecha do piekła. Przewaga Legii wzrosła do 10 punktów.
Legia Warszawa – Lech Poznań 2:1 (0:1)
Bramki: Kacper Skibicki 67, Rafael Lopes 90 – Josip Juranović 29 (s)
Legia: Artur Boruc, Josip Juranović, Igor Lewczuk, Artur Jędrzejczyk, Filip Mladenović, Paweł Wszołek, Andre Martins, Walerian wilia (63 Luquinhas), Bartosz Kapustka, Joel Valencia (46 Rafael Lopes), maciej Rosołek (59 Kacper Skibicki).
Lech: Filio Bednarek, Alan Czerwiński, Lubomir Satka, Thomas Rogne, Tymoteusz Puchacz, Jan Sykora, Jakub Moder, Dani Ramirez (83 Filip Marchwiński), Pedro Tiba, Jakub Kamiński (33 Michał Skóraś), Mikael Ishak (Nika Kaczarawa).
Żółta kartka: Lewczuk
Sędziował Szymon Marciniak.
Fot. lechpoznan.pl/Adam Jastrzębowski