Władzom Lecha zależy na dobrych wynikach drużyny, ale nie to jest ich priorytetem. Skupiają się na bilansowaniu budżetu, szukaniu oszczędności, cięciu kosztów. Zaczynają przypominać swoich poprzedników, władających Lechem przed 2006 rokiem, którzy jednak działali w innej rzeczywistości, w gorszych warunkach, wprowadzili klub w długi. Teraz klub co najwyżej mógłby się zadłużyć u swego właściciela, ten jednak nie chce iść drogą Bogusława Cupiała z Wisły.
Zmiana trenera to kosztowny zabieg, a Lech to nie Polonia Warszawa Józefa Wojciechowskiego. Tu nikt nie kieruje się ani impulsami, ani historycznymi klęskami, ani podpowiedziami znawców futbolu. Taka postawa ma dobre strony, ale i złe, bo pozwala brnąć w błędy i w kryzys coraz bardziej, powoduje zniechęcenie kibiców. W Lechu wszystko, co złe zaczęło się w momencie pożegnania ludzi władających z sukcesami działem sportu. Nowa ekipa, z trenerem Baskiem na czele, roztrwoniła wszystko, co udało się zbudować we wcześniejszych latach.
Ostatni bardzo dobry mecz Lech rozegrał w 2010 roku. Potem było coraz gorzej, trener Bakero włożył wiele wysiłku w niszczenie stylu, którym Lech zadziwiał w lidze i w Europie. Drużyna personalnie mocna grała schematycznie i bez pomysłu, ale władze klubu odwołały Baska dopiero wtedy, gdy nastąpiła całkowita degrengolada. Zastąpiły go drugim trenerem, który mimo braku doświadczenia stanął na wysokości zadania, uratował sezon.
Mariusz Rumak nie zawodził, miał pomysł na prowadzenie drużyny, przestała ona katować widzów paskudnym stylem, dla którego Niemcy znaleźli określenie Rumpelfussball. Drużyna wydawała się iść do przodu, zanotowała rekordową serię wyjazdowych zwycięstw, zdobyła pierwsze w historii klubu wicemistrzostwo. Nie przyniosła jednak klubowi tego, co najważniejsze – pieniędzy. Te można zarobić w Europie, a Lech żegnał się z nią błyskawicznie. Ostatnim razem – w atmosferze skandalu, gdy dał się wyeliminować słabeuszowi.
Przyszły kolejne historyczne klęski, po których inny właściciel bez wahania zmieniłby trenera. Skoro Mariusz Rumak uratował posadę do tej pory, to szybko się z nią nie pożegna. Warto więc zakończyć dyskusje o tym, co się nie wydarzy. Równie dobrze można byłoby pogadać o zatrudnieniu w nowym sezonie Jose Mourinho lub Guusa Hiddinka.
Nasz trener nie jest sabotażystą. Nie jest uparty jak Jose Mari Bakero, który chyba nawet nie zdawał sobie sprawy, jak bardzo szkodził Lechowi. Na Mariusza Rumaka spadło mnóstwo ciosów. Mniejsza o to, czy na nie zasłużył, czy mógł ich uniknąć. Przyjął je po męsku, ale po takich przeżyciach nikt nie będzie tym samym człowiekiem. Wcale to jednak nie daje gwarancji, że nie będzie więcej kompromitacji, bo trener – jak powiedzieliby piłkarze Lecha – wyciągnął wnioski. Zawsze możemy się spodziewać kolejnego bolesnego ciosu, równie przykrego dla kibiców, jak dla samego trenera. Przy tym wszystkim jest on jedyną osobą w klubie rozmawiającą z mediami, choć nie on decyduje, którzy piłkarze tu grają, których pożegnano, którym nie pozwolono wrócić. Po ostatniej kolejce powraca pytanie, czy Lechowi nie przydałby się Semir Stilić. Oczywiście, że by się przydał. I pewnie by tu wrócił, gdyby zgodził się grać za darmo.
Nie twierdzę, że mocniejszy skład pozwoliłby uniknąć jednej czy drugiej kompromitacji. Być może byłoby o nie trochę trudniej. Wystawiany przez swoich szefów na medialny ostrzał trener nieśmiało sugeruje, że zmuszony jest wystawiać juniorów, że brakuje mu doświadczonych graczy. Ma nadzieję, że ich otrzyma, ale nie może zapewnić, że do wzięcia za darmo będą tacy, którzy mogą mu się przydać.
Biznesmeni w rozmaity sposób reagują na kryzys finansowy swej firmy. Jedni szukają oszczędności, unikają płatności. Inni skupiają się na zarobieniu kasy. W przypadku Lecha można to zrobić w jeden tylko sposób: zdać sobie sprawę, że kibiców i sponsorów przyciągnie tylko wygrywająca i ładnie grająca drużyna. W Poznaniu, w przeciwieństwie do Wrocławia, czy Gdańska, panuje idealny klimat dla futbolu. Wystarczy dać kibicom trochę nadziei, a oni uwierzą w sukces, zapełnią trybuny, przyniosą pieniądze. Żal tego nie wykorzystywać.
Józef Djaczenko