Przed reprezentacją narodową niespodziewanie pojawiła się wielka szansa awansu na przyszłoroczne mistrzostwa świata. Z drużyną pożegnał się największy szkodnik w całej historii polskiego futbolu – Paulo Sousa. Odszedł w niesławie, po prostu uciekł, uwolnił drużynę od siebie. To dla nas świetna wiadomość. Jego następca może odnieść sukces, ale tylko pod warunkiem, że jednego zła nie zastąpi drugie. Prezes PZPN chce nas ponoć uszczęśliwić Adamem Nawałką.
Gdyby do baraży o awans drużyna narodowa przystąpiła bez trenera, szanse miałaby większe niż z Sousą. Portugalczyk tym się cechował, że jeżeli pojawiła się możliwość zrobienia głupstwa, on je omijał, ale tylko po to, by uczynić coś jeszcze durniejszego. Nie istniały dla niego żadne limity. To był człowiek przegrany. Bardziej naciągacz niż trener. Zadziwiające, w jak wielu miejscach wspominają go jako pospolitego wydrwigrosza.
Niestety, do tej listy, za sprawą naiwności Zbigniewa Bońka, dołączyła Polska. Nasze dobro narodowe, czyli piłkarską reprezentację, przekazał w ręce niegodne. I ani myśli przyznać się do błędu, choć to właśnie on zgotował milionom polskich kibiców taki los. Na szczęście nie popełni już więcej szaleństw. Znalazł następcę, który jednak może pójść jego śladem, jeśli powoła gościa, który ma jeszcze mniejsze pojęcie o trenowaniu i ponosił spektakularne klęski.
„Walory” Nawałki najlepiej znają kibice Lecha. Zaangażowanie go potwierdza niekompetencję klubowych włodarzy. Drogo zresztą za to zapłacili, bo ten człowiek nie liczył się z klubowym groszem. Wydawał się być ostatnią deską ratunku dla doprowadzonej do upadku drużyny, więc mógł sobie pozwolić na stawianie wygórowanych żądań. Wprowadził żelazną dyscyplinę. Wszystko musiało toczyć się pod jego dyktando. Narzucał drużynie taktykę, której sam nie rozumiał. Wywołał dezorientację u piłkarzy. Postępował tak, jakby miał jeden tylko cel – zostawić po sobie zgliszcza.
Wyrzucenie go przyjęte zostało z wielką ulgą, a nawet radością. Zastąpił go Dariusz Żuraw i natychmiast poprawiły się wyniki, a na grę piłkarzy Kolejorza wreszcie można było patrzeć bez wstrętu. Wystarczyło ich uwolnić od niezrozumiałych założeń taktycznych, pozwolić grać w piłkę, atakować. Właśnie to sprawiło, że Żuraw, który potem nie sprostał wyzwaniom, potraktowany został jako zbawca. Miał szczęście, bo po Nawałce zbawcą byłby każdy.
Wszystkim, którzy pamiętają występy polskiej reprezentacji na mistrzostwach świata w Rosji, którzy śledzili wyczyny Nawałki w Lechu, cierpnie skóra na wiadomość, że może on przejąć reprezentację. Jeżeli prezes PZPN rzeczywiście pójdzie w ślady poprzednika i da się nabrać, będzie to jego najgłupsza decyzja w życiu, bardzo kosztowna. Awans na katarskie mistrzostwa przepadnie. Zwycięstwo w barażach bardziej byłoby prawdopodobne, gdyby prezes Kulesza zamiast na Nawałkę postawił na Żurawia, który trenerem okazał się kiepskim. Jednak dużo lepszym niż Nawałka.
Pan Adam świetnie nadawałby się na dyrektora klubu, trzymającego go w ryzach, wprowadzającego żelazną dyscyplinę, ustalającego zasady. Od spraw piłkarskich, ustalania taktyki, trzeba trzymać go z daleka. W polskich klubach pracuje wielu zdolnych trenerów. Niejeden uznany fachowiec zagraniczny zabiega o podpisanie umowy na dwa mecze, bo wie, jacy piłkarze grają w tej drużynie, jaki ma ona potencjał, jeśli mądrze się ją ustawi i poprowadzi. Każda, absolutnie każda decyzja prezesa Kuleszy będzie lepsza niż oddanie naszego dobra narodowego w ręce antytrenera.