Lech ponownie wszystkich zaskoczył. Przegrał kolejny mecz, którego był zdecydowanym faworytem i wszyscy przed meczem dopisywali pewne zwycięstwo. Po polegnięciu w Rzeszowie z drugoligowcem i przed własną publicznością z Motorem przyszła pora na uznanie wyższości Puszczy Niepołomice zamykającej ligową tabelę. Gospodarze mecz rozstrzygnęli w pierwszej połowie. Po czerwonej kartce dla Michała Gurgula do bramki Bartosza Mrozka trafili Dawid Szymonowicz i Michalis Kosidis, co zapewniło podopiecznym Tomasza Tułacza zwycięstwo rezultatem 2:0.
W Krakowie z outsiderem. Celem uniknięcie powtórki z wiosny
Lech po równo dwóch tygodniach wrócił na stadion Cracovii. Tym razem nie zmierzył się z prawowitym gospodarzem obiektu, a z Puszczą Niepołomice, która przez problem z własną infrastrukturą musi grać kilkadziesiąt kilometrów od swojej siedziby. Problem mają również z postawą na boisku. Nie licząc Pucharu Polski – w którym radzą sobie nienagannie – nie wygrali żadnego z ostatnich ośmiu spotkań, przez co zamykają ligową stawkę. W ostatnim czasie nie przypominają siebie z poprzednich rozgrywek, kiedy dzięki perfekcyjnym stałym fragmentom i konkretnej taktyce regularnie gromadzili punkty i zaskakująco dla niektórych nie spadli do 1. Ligi.
Lech, mimo że nie gra tak efektownie jak w pierwszej części rundy, do tego spotkania przystępował jako niekwestionowany lider. W Ekstraklasie na wyjeździe nie przegrał od drugiej kolejki i poza jednym remisem wygrał wszystkie pozostałe pojedynki. Pozornie w Krakowie mógł mieć łatwiej niż przed własną publicznością. Co prawda do Małopolski nie mogła przyjechać zorganizowana grupa sympatyków, jednak jakość murawy była zdecydowanie bardziej sprzyjająca, niż ta przy Bułgarskiej, na którą otwarcie narzekał nawet Niels Frederiksen.
,
Jak już było wcześniej wiadomo w składzie zabrakło zmagającego się z urazem Patrika Walemarka. Zastąpić go miał Bryan Fiabema, jednak tylko najwięksi optymiści mogli uwierzyć, że jego występ okaże się jakościowy. To była jedyna różnica względem meczu z Radomiakiem. Do podstawowej jedenastki wciąż nie wrócili Dino Hotić i Alex Douglas. Duński szkoleniowiec Kolejorza z pewnością analizował wiosenny mecz z Puszczą, który był kolejną z wielu kompromitacji Mariusza Rumaka. Ta rywalizacja skończyła się wstydliwą porażką, przez co trener musiał osobiście tłumaczyć się przed mocno zdenerwowaną grupą własnych kibiców. Frederiksen nawet przy przegranej nie musiałby podobnie się tłumaczyć, jednak i tak powtórki takiego rezultatu chciał za wszelką cenę uniknąć.
Sensacja na stadionie w Krakowie. Lech bezradny w starciu z niżej notowanym rywalem
Pierwsze 20 minut przebiegło w bardzo spokojnym tempie. Żadna ze stron nie potrafiła stworzyć sobie nawet przyzwoitej sytuacji do objęcia prowadzenia. Wszystko zmieniło się, gdy do gry włączył się sędziujący Lechowi po długiej przerwie Paweł Raczkowski. Dopiero po analizie VAR dopatrzył się przewinienia Michała Gurgula. Co prawda orzekł, że faul nie był w polu karnym, ale wyrzucił młodego Polaka z boiska. To była kontrowersyjna decyzja, nawet tak mało przyjazny Lechowi sędzia analizował ją w nieskończoność. Groźnie z rzutu wolnego uderzył Lee Jing Hyun, ale piłkę na rzut rożnym – po którym też zrobiło się niebezpiecznie – zbił Bartosz Mrozek. Przedwcześnie boisko opuścił także Antoni Kozubal. Jego miejsce zajął Elias Andersson mający za zadanie zastąpić Gurgula.
Gospodarze grając w przewadze wyczuli szansę. Zaczęli grać odważnie, co zaowocowało golem po stałym fragmencie gry Dawida Szymonowicza. Jak się okazało, to był dopiero początek strzelania w wykonaniu podopiecznych Tomasza Tułacza. Szczelnie się bronili, a wynik po sytuacji sam na sam podwyższył Michalis Kosidis, wykorzystując tragiczny błąd Salamona. Lech był zupełnie bezradny. Wszystkie jego atuty ofensywne zostały zneutralizowane, stać go było jedynie na dogrania z bocznych sektorów, które pozostawiały wiele do życzenia. Wśród widzów panowała konsternacja, co tego wieczoru wyczynia Lech. Zapewne podobne odczucia miał Niels Frederiksen. Trafnie ocenił, że najsłabszych na boisku Bartosza Salamona i Bryana Fiabemę trzeba jak najszybciej zastąpić i po przerwie już na boisku się nie pojawili.
Lech niedługo po przerwie za sprawą Aliego Gholizadeha zdobył bramkę kontaktową. Radość trwała dosłownie chwilę. Sędzia liniowy od razu podniósł chorągiewkę na znak spalonego. Z obrońcami Puszczy znalazł się bowiem Sousa. Na tym zakończyły się konkrety pod bramką Kewina Komara. Co ciekawe, to gospodarze byli bliżsi następnego trafienia, niż lechici gola kontaktowego. Mimo to nikt więcej do siatki już nie trafił i Paweł Raczkowski zakończył mecz po dwóch bramkach gospodarzy z pierwszej połowy.
Z Krakowa, Mikołaj Duda