Na takie mecze, tak grającego Lecha kibice będą przychodzić z radością. Przed pojedynkiem z dobrze zazwyczaj pokazującą się w Poznaniu Pogonią, zapowiadającym się jako wyrównany, wynik 2:0 braliby w ciemno. Po ostatnim gwizdku mogli czuć niedosyt. Goście powinni znaleźć się na łopatkach już w pierwszej połowie, gdy sam Ishak był bliski hat tricka. Porażka dwoma golami to wynik dla nich korzystny.
Trener Lecha Niels Frederiksen wiedział, jak gra Pogoń. Co ważniejsze, wiedział, jak ją pokonać. Ledwo kibice oddali cześć zmarłym ostatnio Franciszkowi Smudzie i Henrykowi Wróblowi, a także strażakom, którzy poświęcili życie ratując mieszkańców poznańskiej kamienicy, zaczął się szturm na bramkę Pogoni. Piłkarze Lecha umiejętnie wykorzystywali wolne przestrzenie na boisku, atakowali skrzydłami, dośrodkowywali i podawali prostopadle. Groźny strzał Ishaka obronił bramkarz Pogoni, w innych sytuacjach obrońcy ratowali się wybijaniem piłki w ostatniej chwili na róg. Goście wydawali się bezradni, wreszcie jednak spróbowali przejąć inicjatywę, ale i tak to był mecz Kolejorza.
Od czasu do czas nad stadionem, wypełnionym prawie trzydziestoma tysiącami fanów, słychać było jęk zawodu. Kiedy wydawało się, że piłka musi już trafić do siatki, zatrzymywał ją bramkarz, desperacko interweniowali obrońcy. Sam Ishak miał kilka dobrych okazji bramkowych, za każdym razem czegoś mu brakowało, nie udawało się dobrze trafić głową lub nogą w piłkę. Trzeba przyznać, że i Pogoń była groźna, mimo iż przed szansą stanęła tylko dwa razy, gdy Mrozek zapobiegał strzelaniu gola przez Grosickiego i Koulourisa.
Działo się tak, mimo iż na ławce rezerwowych znów zasiadł coraz więcej dobrego pokazujący Gholizadeh, a w pierwszym składzie zagrał Hakans. Świetnie i szybko grał Sousa, mnóstwo dobrych podań wykonał Periera, ciekawe akcje rozgrywał Hotić. Kiedy wydawało się, że przed przerwą nic ciekawego już się nie wydarzy, dalekie podanie umiejętnie na lewym skrzydle, mimo interwencji Zecha, przejął Sousa i popędził na bramkę, mając przed sobą tylko bramkarza. Ograny obrońca Pogoni nie patyczkował się, popełnił brutalny faul, za który ujrzał żółtą kartkę. Sędzia Lasyk po interwencji VAR-u zreflektował się, obejrzał powtórkę i kolor żółty zamienił na czerwony.
W dotychczasowych spotkaniach Lech miał z reguły gorsze drugie połowy. Teraz sytuacja była szczególna, bo grał w przewadze i odpuścić nie mógł, konieczny był gol. Osiągnął wyraźną przewagę, zepchnął Pogoń do defensywy, ale jego ataki pozycyjne nie mogły być szybkie i Pogoń broniła się całą drużyną wypatrując okazji do kontrataków. Wreszcie jednak Lechowi udało się wykorzystać trochę przestrzeni i szybkości, Sousa zszedł z piłką na lewą stronę boiska, zagrał do Hakansa na klepkę, ten mu odegrał i Portugalczyk pewnie strzelił do siatki.
Lech był panem sytuacji, a osłabiona Pogoń musiała gonić wynik. Czyniła to ambitnie, zamykała Lecha na jego połowie, ale było oczywiste, że wystarczy jeden lub drugi przechwyt, by zdobyć łatwego gola. Kropkę nad „i” postawił Gholizadeh. To nie Hakans, nie Fiabema, który niestety też się pod koniec meczu pokazał na boisku. Ali otrzymał piłkę po prawej stronie pola karnego, pobiegł z nią do środka myląc obrońców, a gdy uznał, że ma wystarczająco dużo miejsca, oddał dość lekki, ale bardzo precyzyjny strzał powodując jeszcze jeden wybuch radości na trybunach.
Do końca meczu nic się już nie zmieniło. Pogoń ambitnie atakowała, Lech starał się trzymać piłkę jak najdalej od własnej bramki, co nie zawsze mu się udawało i na przedpolu Mrozka bywało groźnie. Jednak w ostatnich sekundach pojawiła się szansa na strzelenie trzeciego gola. Fiabema miał piłkę kilkanaście metrów przed pustą bramką. Sztuką było chybić, ale nowy nabytek Lecha tego dokonał. Szczęście, że sytuacja ta o niczym nie decydowała. To jednak przestroga dla trenera, by nie przesadzał z ogrywaniem tego młodzieńca. W rezerwach Kolejorza znajdzie dużo lepszych piłkarzy.