Telewizyjne stacje sportowe nie mogą transmitować bieżących wydarzeń, więc sięgają po mecze archiwalne. Kibice sportowi nie śledzą rozgrywek, więc zawieszają wzrok na transmisjach sprzed lat. Także Lech Poznań nam takie udostępnia na swej stronie. Wzbudzają nostalgię, ale i skłaniają do refleksji. Porównania same się narzucają.
Był czas, gdy cała Polska pasjonowała się pucharową przygodą Lecha. Grał wtedy jak z nut. Nowy właściciel objął klub w 2006 roku. Głównym celem przestało być przetrwanie, zdobycie licencji na ligowe występy. Oczekiwania się zmieniły. Nie obowiązywało już pytanie, czy przyjdą sukcesy. Pojawiło się inne: kiedy to się stanie.
Pośpiechu nie było, ówczesnych kibiców cechowała wyrozumiałość i zaufanie do Franciszka Smuda. W trzecim roku kadencji doczekał się składu imponującego. Priorytetem obowiązującym wtedy przy Bułgarskiej była budowa jak najmocniejszej drużyny. Za transfery brali się ludzie z pojęciem. Nikomu nie przyszłoby do głowy kierować się w zarzadzaniu klubem więzami krwi. Cel był jeden, wspólny dla kibiców i władz klubu: zwycięstwa.
Zespół, do którego stopniowo dołączali Injac, Djurdjević, Bandrowski, Lewandowski, Peszko, Stilić, Arboleda nie miał w Polsce równych. Byli tu jeszcze Rengifo, Bosacki, Kikut, Wojtkowiak, Wilk. Nie zrobić z nich wygrywającej drużyny byłoby sztuką. Zasługą Smudy było nadanie jej charakteru. Tamci Lechici nie zawsze radzili sobie w defensywie, popełniali błędy, ale byli mistrzami walki do końca, wyniki rozstrzygały się w czasie doliczonym.
Nie Smuda jednak, lecz dopiero Zieliński wywalczył z Lechem mistrzostwo. Drużyna rosła dzięki kolejnym dobrym transferom, bo oprócz takich „gwiazd”, jak Zapotoka, czy słynni Golik i Handzić, przychodzili tu prawdziwi piłkarze. Dość wspomnieć o Kriwcu, bez którego chyba nie byłoby tytułu. Drużyna rozwijała się, aż właściciel orzekł, że nastąpiło przegrzanie koniunktury, konieczna jest wymiana kadry kierowniczej, niestety także w pionie sportowym. Walka o trofea stała się fikcją. Nikt się dla nich zabijać nie zamierzał. Jedni chcieli przetrwać z niezłą pensją, inni upajali się swą rolą w tak medialnym klubie.
Smutna wegetacja i kolejne złe decyzje zaprowadziły klubu na skraj przepaści, pozbawiły go kibiców. Gdy wydawało się, że nie ma ratunku, nadzieją stali się wychowankowie, bowiem decyzja o rozwoju klubowej akademii była najbardziej światłą, jaką tu kiedykolwiek podjęto. Być może właśnie to zadecyduje o w miarę bezpiecznym przetrwaniu czasu epidemii. Jest ona wrogiem najgorszym z możliwych, bo nieznanym. Nikt nie przewidzi, kiedy nam odpuści. Rozgrywki zostały przerwane, wydawałoby się, na chwilę. Trochę się ona przeciąga…
Ta przerwa nastąpiła w fatalnym momencie – przed najważniejszym meczem wiosny (nie biorąc pod uwagę ewentualnego finału Pucharu Polski), do tego w sytuacji, gdy zespół był na fali wznoszącej, zadziwiał odważną, ofensywną grą, a wychowankowie robili furorę. Gdyby młodej drużynie udało się wygrać jeden z meczów, w których miała zdecydowaną przewagę, nawet przedwczesne zakończenie ligi nie pozbawiłoby jej miejsca w pucharach.
Kto mecze Lecha ogląda nałogowo, od lat, nie mógł nie zauważyć zmiany w grze, w nastawieniu, jaka nastąpiła już po pierwszym, chwilowym objęciu drużyny przez Dariusza Żurawia. Przeskok szczególnie był wyraźny, gdy zastąpił on Nawałkę z jego antyfutbolem, w którym nie było ani defensywy, ani ofensywy, a piłkarze poruszali się na boisku jak stado przestraszonych podczas wypasu owiec.
Podobieństwa między obecną grą Lecha, a tym, co pamiętamy z okresu późnego Smudy, są uderzające. Ta sama odwaga, ciąg na bramkę, ta sama liczebna przewaga na połowie rywala. I niestety te same błędy w defensywie. Można byłoby na nie machnąć ręką, bo cóż one znaczą, gdy w meczu oddaje się po 30-40 strzałów, ale ceną pomyłek były tracone punkty. Jeśli Smuda czymś się różnił od obecnego trenera, to stosunkiem do młodzieży. U niego grali najlepsi, a nie najzdolniejsi. Liczyło się tu i teraz. Młody gracz miał znikome szanse wygryźć ze składu starszego kolegę.
Każdemu klubowi będzie trudno przetrwać ten czas. Lechowi też, choć ma coś unikalnego. Dorobił się wielu zdolnych wychowanków. Jego skarbem są też kibice. Jestem przekonany, że kiedy już będą mogli, nie przegapią żadnej okazji, by pozwolić klubowi na sobie zarobić. Mają słuszny żal za to, co tu się wyprawiało w ostatnich latach, ale i wiedzą, jak wygląda świat bez Kolejorza.
Józef Djaczenko