Jest pięknie. Aż strach pisać dobrze o Lechu, bo wszyscy wiemy, jak gwałtownie potrafi zawieść, czasami zwyczajnie zejść na psy. Teraz obawa jest mniejsza. Maciej Skorża już podczas poprzedniej pracy w Poznaniu okazał się fachowcem. Od tamtego czasu ma większe doświadczenie, wie jeszcze więcej, do tego jest człowiekiem myślącym, postępującym racjonalnie. Każdy może się pogubić, skłócić z otoczeniem. Jednego nie można jednak temu trenerowi odmówić – umiejętności wyciągania wniosków. Nie odfrunie, przynajmniej dopóki niczego jeszcze nie wygrał.
To nieprawda, że Lech przeciwko Wiśle zagrał tak świetnie, że nie ma się do czego przyczepić. Znalazłoby się, i to wcale nie na siłę. Jednak bez wątpienia był to najlepszy mecz Kolejorza od lat. I dowód, że potrafi grać jeszcze lepiej. To, co najciekawsze, dopiero przed tą drużyną. Jej potencjał jest ogromny, a składają się na niego umiejętności piłkarzy i osoba myślącego trenera.
Ktoś mądry powiedział: nigdy nie kupuj tanio, bo drogo za to zapłacisz. Inni twierdzą, że są zbyt ubodzy, by płacić za byle co. Lech, jako klub na dorobku, powinien oglądać każdy grosz, by nie żałować podejmowanych decyzji. Jednak zanim sprowadził piłkarzy nietanich, ale z gwarancją jakości, roztrwonił miliony na zawodników, których nie mógł potem się pozbyć, bo nie dość, że byli kosztowni w utrzymaniu, to znaleźli się tu przez przypadek. Teraz w składzie Kolejorza widzimy ludzi z wysoką jakością, w dodatku jest ich całkiem sporo, więc muszą rywalizować o miejsce w drużynie.
Tylko doświadczony trener potrafi wydobyć z piłkarza to, co najlepsze. Wcześniej jednak to coś trzeba dostrzec. Dariusz Żuraw niechętnie sięgał po Amarala. Zdarzało się, że Portugalczyk, ściągany z boiska nie wiadomo z jakich powodów, zdążył jeszcze w ostatniej akcji strzelić piękną bramkę. Bywało i tak, że przesiedział na ławce cały mecz, w którym Lech goni wynik. Przyglądał się, jak trener wpuszcza na boisku, w roli jokerów, kolejnych nastolatków. Maciej Skorża uznał, że na marnotrawstwo go nie stać. Skutek? Bramki i asysty Portugalczyka. W piątek był nie do powstrzymania. To jeden z najlepszych zawodników w całej lidze.
Nie ustępowali ma zawodnicy pozyskani last minute. Ba Loua narobił kibicom dużego apetytu, bo kto nie kocha szybkich, widowiskowo grających skrzydłowych? W dodatku skutecznych. Rebocho miał chyba tremę, bo na początku zdarzały mu się straty, przegrał kilka pojedynków, ale potem jakość jego gry była niekwestionowana. Asysta, czyli dośrodkowanie z pierwszej piłki w pełnym biegu – palce lizać. To po prostu trzeba umieć, także znaleźć się tam, gdzie można zamknąć akcję. Biedny Barry Doglas może na dłużej zasiąść na ławce. I on, i Alan Czerwiński znaleźliby miejsce w każdym polskim klubie. W Lechu nie pograją tylko dlatego, że są jeszcze lepsi od nich. To samo można powiedzieć o Ramirezie, o Murawskim.
Statystyki meczu z Wisłą dają do myślenia. Pokazują, jak jedna drużyna biegała i robiła zamieszanie, druga grała po to, by skutecznie strzelać. Lech był lepszy „tylko” w oddawaniu strzałów i zdobywaniu bramek. Wisła miała przewagę w posiadaniu piłki, egzekwowaniu rzutów rożnych, liczbie podań i pokonanych kilometrów. Za Kolejorzem stała klasa, kultura gry. Wbrew wynikowi, nie zdominował przeciwnika, nie zepchnął go do narożnika. Pozwalał Wiśle prowadzić grę, ale i starał się jak najwyżej przechwycić piłkę i natychmiast kierować ją do Ba Louy, Kamińskiego, Ishaka. Regulował tempo, czekał na sposobność do wyprowadzenia bolesnego ciosu. Zadziwiała pewność, z jaką prowadził bramkowe akcje.
Przed Lechem starcia z kilkoma jeszcze mocnymi drużynami. Uparł się, żeby nie wygrywać w Białymstoku. Może teraz mu się odmieni, a Jagiellonia pewna swego nie będzie, bo o piątkowej demonstracji mocy Lecha mówi się teraz wszędzie. Czeka go potem domowy mecz ze Śląskiem, specjalizującym się w nieprzegrywaniu. No i Legia na wyjeździe, niestety po przerwie reprezentacyjnej. Potem będzie z górki…
Józef Djaczenko