Lech starał się grać szybko, z pierwszej piłki. Na początku przynosiło to dobre efekty. Początek miał całkiem dobry, potem Korona się obudziła i wydawało się, że przejmuje kontrolę nad wydarzeniami, próbuje narzucić własne warunki. Akurat wtedy padła pierwsza bramka meczu. Poprzedziło ją długie, być może rekordowe utrzymanie się przy piłce, wykonanie kilkunastu podań, przeniesienie akcji z lewej na prawą stronę boiska. Co prawda to ostatnie, kluczowe było przypadkowe, bo Amaral usiłował strzelać, ale zdobycia gola nie można nazwać szczęśliwym trafem.
Potem już Lechowi rzadko udawały się płynne akcje. Został zdominowany. Jeśli stwarzał zagrożenie, to po szybkich atakach skrzydłami. Druga bramka padła po dalekim wykopie Buricia i niefortunnej interwencji obrońcy gości, ale nic by z tego nie było, gdyby nie przytomność umysłu i umiejętności Gytkjaera. Nie zamknęło to meczu, bo zawodnicy z Kielc zabrali się do roboty i nie dali Lechowi pograć. Utrzymywali się przy piłce w nieskończoność i gdyby mieli więcej jakości w ofensywie, a zwłaszcza skutecznego strzelca, z pewnością doprowadziliby co najmniej do remisu. Klasa graczy Lecha przestała się liczyć, w końcu to obojętne, czy za krążącą między rywalami piłką ugania się mistrz, czy junior.
Wniosek z tego taki, że Lech musi mocno pracować nad taktyką. Bez wyuczonych schematów rozegrania akcji nie doczekamy się serii zwycięstw, na którą w Poznaniu czeka się z utęsknieniem. Kiedy przeciwnik rzuca wszystkie siły do ataku, nie wolno rezygnować z kontrataków. Lech gra ostatnio tak, jakby nigdy tej sztuki nie trenował. W poznańskiej drużynie nie istnieje coś, co mistrzowsko wychodzi Jagiellonii, Wiśle Kraków i kilku innym zespołom. Zdarza się odebranie piłki nacierającym rywalom, ale wtedy następuje bałagan. Nie wiadomo, komu odegrać, kogo zmusić do szybkiego wyjścia z własnej połowy.
Nie chce się wierzyć, że braku tego pomagającego w zwyciężaniu elementu gry nie zauważył ani trener, ani nowy dyrektor sportowy. Trzeba też popracować nad umiejętnością wydostawania się spod presji rywala. Na wszystkie kłopoty Lech ma tylko jedną receptę: wycofanie piłki do bramkarza. Nie radzi też sobie z rywalem, który zabarykaduje się na własnej połowie i czeka na sposobność do kontrataku. Wszyscy w lidze już wiedzą, że to dobra metoda. Za jej sprawą Lech poległ w Lubinie, kompletnie nie radził sobie w Warszawie.
Kiedy ataki pozycyjne nie wychodzą, a rywal mocno się okopie przed własną bramką, szansą na sukces mogą być stałe fragmenty gry. Ale i to Lechowi w tym sezonie nie wychodzi. Jeszcze wiosną Łukasz Trałka strzelał gola za golem po rzutach rożnych. W tym sezonie gole po rzutach wolnych padają przypadkowo, po tzw. centrostrzałach. Dobrze, że do formy wraca Darko Jevtić. W sobotę dowiódł, że kryzys formy chyba za nim. Może sobie przypomni, że potrafi obsługiwać kolegów podaniami ze stojącej piłki.
Józef Djaczenko