Jeszcze w starym roku trener Lecha zapowiedział, że zimą przyjdą nowi piłkarze, bo szatnia potrzebuje świeżej krwi. Nie dodał, że owa świeża krew to gracze o milionowej wartości. I że tak spektakularnych transferów będzie więcej niż jeden. Z drużyną trenuje już obiecujący i nietani Kristoffer Welde, a niebawem kontrakt ma podpisać drugi wartościowy gracz – rumuński defensor Adrian Rus. Niedawno Lech z wielką dumą ogłaszał transfery o połowę tańsze.

Obserwowaliśmy przepaść między wartością wychowanków sprzedawanych do mocnych lig zachodnioeuropejskich i piłkarzy pozyskiwanych z lig zdecydowanie słabszych. Odchodzili gracze o wielkim potencjale. Przychodzili tacy, których za chwilę trudno było się pozbyć. Potwierdzała się znana prawda, że kto tanio kupuje, drogo może za to zapłacić, ale w Lechu nikt jakoś się tym nie przejmował.

Wtedy jeszcze Lech miał takich możliwości, jak dziś, ale to tylko część prawdy. Nikt tu nie kierował się zasadą, że ubogiego nie stać na kupowanie byle jakiego towaru. Klub szukał wzmocnień w peryferyjnych klubikach i notorycznie się mylił. Rzadko udawało się pozyskać zawodnika lepszego od tych, którzy już są w drużynie. Nieudane transfery to w futbolu norma, muszą się takie zdarzać. W Lechu jednak proporcje były zachwiane. Nie chybione zakupy były wyjątkiem, ale trafione.

Gdyby zsumować pieniądze wydane na piłkarzy, którzy nigdy nie powinni trafić na Bułgarską, otrzymalibyśmy całkiem pokaźną sumę. Można byłoby mieć za to od czasu do czasu zawodnika z jakością. Kiedy inwestycje w akademię zaczęły przynosić owoce, klub miał za zarobione dzięki niej pieniądze sprowadzać graczy o dużych umiejętnościach i u ich boku ogrywać młodzież. Niezupełnie się to sprawdziło. Często wychowankowie byli bardziej przydatni niż bałkańskie „gwiazdy”. Latem Lech wreszcie zmienił politykę, przestawił wajchę. Postawił na sportowy wynik. Kupuje graczy klasowych, więc niewypałów transferowych będzie mniej. Tyle, że młodzież przy takich nie pogra, przynajmniej w tym sezonie, bo głównym celem drużyny jest zwyciężanie.

Prowadzenie klubu piłkarskiego wymaga balansowania między szkoleniem, promowaniem i walką o trofea. W Lechu już wiedzą, jak to jest trudne, ile potrzeba zachodu, by zachować równowagę. Budowanie drużyny to nie kompletowanie załogi fabryki. Tu nic nie jest proste i oczywiste, tego fachu nie nauczają w szkołach, nie opisują w podręcznikach. Każda pomyłka ma wysoką cenę, każda trafna decyzja może przełożyć się na sławę i miliony.

Lech długo zmierzał donikąd. Teraz sukces wydaje się być o krok. Zbiera owoce jedynej stuprocentowo trafnej decyzji, jaka przy Bułgarskiej po 2006 roku zapadła: o inwestowaniu w szkolenie. Do tej pory nie przekładało się to na wyniki pierwszej drużyny. Widoki na to pojawiły się dopiero po sprowadzeniu ambitnego i konsekwentnego trenera. Maciej Skorża może osiągnąć założone cele, ale nie zatrudnił się tu dożywotnio. Już samo wypełnienie umowy i odejście w chwale będzie sukcesem jego i klubu. Ale przy Bułgarskiej będą musieli zadać sobie wtedy pytanie: co dalej?

Trener pierwszej drużyny zarządza najważniejszą częścią klubu. Jego zdanie zarząd bierze pod uwagę, bo to on ma uczcić jubileusz sportowym wynikiem, a potem spróbować podbić Europę. Kiedy wyjedzie z miasta, pozostaną tu osoby, które wyprowadziły klub na manowce. Miały dużo czasu, by zauważyć, że potrzebują ludzi, którzy im ten biznes fachowo poprowadzą.

Udostępnij:

Podobne