Lech ma za sobą najgorszy mecz w nowym sezonie. Paradoksalnie – zwycięski. Nie wiemy, czy stać go na jeszcze słabsze występy, wydaje się to niemożliwe, lepiej jednak tego nie testować. Dzieje się z nim coś bardzo złego i niewytłumaczalnego. Trudno pojąć tak gwałtowną przemianę mistrza Polski. Musiałby się zdarzyć cud, by nagle, bez żadnej ingerencji, drużyna wróciła do okresu świetności. Niestety, w obecnym układzie może być tylko gorzej.
Kierownictwo klubu jest mistrzem w przeczekiwaniu trudnych momentów, obserwujemy to od wielu lat. Ociąga się z działaniami, gdy wszystko zmierza do upadku. Mamy sytuację niezwykłą, bo drużyna jest w okropnym stanie, a prawdopodobnie awansuje do pucharowej fazy grupowej. To rezultat trafiania na innych odpadających z rozgrywek mistrzów – Dinamo Batumi, Vikingura, Dudelange. Odrobinę lepsza i wcale nie mistrzowska drużyna, ale z mniej egzotycznej ligi, łatwo by się ze zrujnowanym Kolejorzem rozprawiła.
Po czwartkowym meczu trener Dudelange był niepocieszony. Jego drużynie nie udało się wykorzystać zaskakującej słabości mistrza Polski, zabrakło jej piłkarskiej jakości, by strzelać w Poznaniu bramki. Stać ją było tylko na zepchnięcie Lecha do obrony. Wyglądało to żałośnie, budziło złość kibiców, bo przecież mistrza Luksemburga nie można określić jako europejskiego średniaka. Prezentuje poziom niski, ale Lecha momentami ośmieszał, odbierał mu piłkę, grał w przysłowiowego dziada z graczami opłacanymi wielokrotnie lepiej.
Kto tak zniszczył piłkarzy Kolejorza? Kto ich pozbawił energii, inicjatywy, umiejętności konstruowania prostych akcji? Winą trzeba obarczyć trenera. To on odpowiada za formę zawodników, eliminowanie niedoskonałości. W Lechu wręcz się je utrwala i dokłada coraz to nowe. Nie można powiedzieć, że John van den Brom jest złym trenerem. Trochę w tym fachu osiągnął. Z Lechem jednak absolutnie sobie nie radzi i nic już tego nie zmieni. Tak bywa z trenerami, nawet klasowymi, zwłaszcza gdy trafiają do tak niekonwencjonalnie zarządzanego klubu.
Ten klub nie może jednak nieustannie kroczyć pod prąd, łamać wszelkie zasady, nastawiać się na wynik finansowy rezygnując ze sportowego. Musi zadziałać, by nie powiększać strat, nie płacić za własne błędy jeszcze więcej. Pośpiech bywa złym doradcą, ale zaniechanie spowoduje zniszczenia nieodwracalne. Dekompozycja zespołu postępuje w takim tempie, że trudno go będzie odbudować, a musi się za to wziąć ktoś z zewnątrz, bo w klubie znają się na wszystkim oprócz futbolu. Chcieli zaoszczędzić na drużynie śmieszne grosze, a tracą miliony.