Piłkarze Lecha nie robią już klopsów w obronie po rzutach rożnych, nie pozwalają się kaleczyć w doliczonym czasie. Za to przestała funkcjonować ofensywa. W klubie są wprawdzie napastnicy, ale rzadko strzelają bramki, a całej drużynie bez zarzutu wychodzi tylko podawanie do tyłu.
Pół roku temu Lech atakował z polotem, szybko, każdego przeciwnika potrafił zaskoczyć. Aż chciało się to oglądać. Teraz nawet wytrawni kibice Kolejorza skarżą się, że przysypiają na meczach. Nudzi ich gra schematyczna, jałowa, powolna, pełna niewymuszonych błędów. Nie istnieje coś takiego, jak atak pozycyjny, nawet wyprowadzenie kontry stało się problemem. Zapomnieliśmy o dawnej specjalności Lecha – strzelaniu goli po akcjach wielopodaniowych.
Los do Lecha się uśmiechnął. W czasie, gdy inne kluby finansowo ledwo zipią, zarobił akuratne pieniądze. Można je było przeznaczyć na rozwój klubu poprzez budowę mocnej drużyny, grającej o trofea, przyciągającej kibiców i sponsorów. Niestety, klub zachował się jak biblijny zły sługa, który zamiast pomnożyć otrzymane od swego pana talenty, zakopał je. Wykazał gnuśność, brak inicjatywy.
Można było mieć w drużynie piłkarzy, o których inni nawet nie pomarzą, zwłaszcza w tych trudnych czasach. A kogo ma Lech? Mistrzów podawania do tyłu, specjalistów od kiksów. Kiedy patrzy się na ich grę, do głowy przychodzą pytania: co oni robią w takim klubie? Dlaczego sprowadza się tu takich, co obniżają poziom ekstraklasy?
W niedzielę na dobrym poziomie, przypominającym najlepsze czasy, zagrał tylko Jakub Kamiński. Najwięcej dawał w ofensywie, mimo iż trener wystawił go w obronie pozwalając Sykorze zaliczyć jeszcze jeden beznadziejny mecz na skrzydle. Wciąż daleki od wysokiej formy jest Ramirez, ale to on był najbliższy strzelenia bramki, każda jego akcja mogła przynieść upragnionego gola. Niestety, w decydujących dla wyniku momentach musiał ustąpić miejsca 16-latkowi.
Kiedyś kibice Lecha cieszyli się oglądając tak wczesne debiuty. Teraz nie mają wątpliwości, że to sztuka dla sztuki. Trener nie mógł mieć złudzeń, że nastolatek, który nie zdążył ograć się w rezerwach, zmieni wynik meczu ekstraklasy. Musiałby zdarzyć się cud. Nie o wynik tu chodziło. Kozubal może i wyrośnie na dobrego gracza, ale dziś robienie z niego jokera to kpienie z tych, którym na wyniku zależy. Taki ruch miałby sens tylko przy korzystnym wyniku.
Wrzucanie na głęboką wodę niewiele jeszcze potrafiących graczy można tłumaczyć inwestowaniem w przyszłość, przyspieszaniem ich rozwoju. Szkoda tylko, że ceną jest osłabianie drużyny. To prawda, że szybkie wypromowanie juniora i sprzedanie go za solidne pieniądze ułatwi inwestowanie w drużynę. Niestety, nie w Lechu. Tu transferowanie graczy w momencie, gdy stają się ważną jej częścią, tylko ją osłabia. Dowodzi tego zastąpienie Jóźwiaka Sykorą. Jeden Moder dawał Lechowi więcej niż Karlstroem i Kwekweskiri razem wzięci.
Gdyby ten klub prowadzony był z nastawieniem na sportowe sukcesy, kibice cieszyliby z wczesnych debiutów. Teraz nie mają ku temu powodów. Zamiast nadziei, czują niepokój – o wyniki dziś, o siłę drużynę w przyszłości. Życzmy młodym jak najlepiej, niech zrobią wspaniałą karierę. Żałujmy, że w gablocie Lecha nie pozostanie po tym żaden ślad.
Józef Djaczenko