Wyszarpane zwycięstwo. Radomiak postawił się Lechowi

Z westchnieniem ulgi przyjęli kibice Lecha ostatni gwizdek sędziego w meczu z Radomiakiem. Do końca trzeba się było bać, że zwycięstwo wymknie się z rąk. Nie za sprawą świetnej gry przeciwnika, choć radził on sobie w Poznaniu całkiem dobrze, ale przede wszystkim słabości, które ujawniły się w grze Kolejorza, kiepskiej postawy kilku zawodników. Na wygraną 2:1 musiał się mocno natrudzić.

Pierwsze 20 minut nie wskazywały, że Lech może mieć jakiekolwiek problemy z odniesieniem zwycięstwa. Natychmiast uzyskał dużą przewagę i jedynym pytaniem było, czy uda mu się ją zdyskontować. Z rozgrywania piłki przed polem karnym, wymieniania niezliczonych podań goście nic sobie nie robili, bo i nie było czym się niepokoić, brakowało strzałów na bramkę, groźniejszych akcji, a nawet celnych podań. Aż do 17 minuty. Miażdżąca przewaga, wykonywane rzuty rożne nie przynosiły zmiany wyniku. Wreszcie, po faulu na Gurgulu, Lech miał rzut wolny z boku boiska na granicy pola karnego. Piłka trafiła do ustawionego przed szesnastką Periery, a Portugalczyk, który rzadko zdobywa gole, idealnie przymierzył i dał drużynie prowadzenie.

Gdyby sytuację sam na sam jeszcze w pierwszej połowie wykorzystał Ishak, Lech nie miałby problemu z odniesieniem zwycięstwa. Źle jednak się zachował, bramkarz Rodomiaka zdołał obronić jego próbę strzału. A goście wrócili do meczu. Coraz częściej przechodzili do przodu, końcówka pierwszej połowy należała już do nich. Lech, w charakterystyczny dla siebie sposób, stracił kontrolę nad wydarzeniami. Radomiak nie tworzył groźnych sytuacji, trzymał jednak Lecha zamkniętego na jego połowie. Próby wyjścia z piłką do strefy środkowej, nie mówiąc o atakowaniu, spełzały na niczym. Nie mogło być inaczej, gdy Lechici raz za razem kierowali podania pod nogi przeciwników. Wielokrotnie dopuścił się tego Salamon. Słabiutko grał Gholizadeh, nie było z niego żadnej korzyści.

Trener Niels Frederiksen w przerwie poprzedniego meczu zareagował na wydarzenia na boisku, dokonał zmian w składzie i sposobie gry. Tym razem postanowił przeczekać i szybko się to zemściło. Lech nie wrócił do meczu. Wprost przeciwnie, zupełnie nad nim nie panował. Radomiak już w pierwszych sekundach drugiej połowy miał niebezpieczny stały fragment gry, coraz bardziej napędzał się, atakował skrzydłami, zwłaszcza prawym, raz po raz gościł w polu karnym. Lech nie reagował na to, jakby prosił się o guza. I takiego otrzymał, gdy goście wprowadzili piłkę pod bramkę Mrozka, Ouattara oddał płaski strzał w długi róg między obrońcami Kolejorza, bramkarz nie interweniował i mecz zaczął się od początku.

Akcje Lecha były słabe, grał monotonnie, jednym tempem, zupełnie jak w poprzednim sezonie. Szybkość, dynamika, intensywność, pokazywane w poprzednich meczach, pozostały wspomnieniem. Nie dość, że nie udawało mu się tworzyć okazji bramkowych, to lada chwila mógł stracić kolejnego gola, bo Radomiak grał bezkompromisowo, jakby zdał sobie sprawę ze słabości Lecha. Tego wieczoru było ich mnóstwo. Nic się nie kleiło w jego grze, był bezradny wobec szczelnej obrony gości. Aż sprawy wziął w swoje ręce, a raczej nogi Sousa. Przeprowadził szybki rajd wykorzystując chwilowo rozrzedzoną defensywę Radomiaka, zostawiał za sobą kolejnych rywali i prostopadłym podaniem obsłużył Ishaka, a temu wystarczyło strzelić obok bramkarza i Lech znów prowadził, co 32-tysięczna publiczność, wśród której było mnóstwo zaproszonych na stadion uczniów, przyjęła z radością.

Mogła być ona przedwczesna. Do końca meczu zostało 20 minut, Radomiak miał więc wiele czasu na zdobycie kolejnego gola, dysponuje latynoskimi zawodnikami o dużych umiejętnościach, uzyskał znaczną przewagę. Trener Lecha jeszcze przed strzeleniem bramki zastosował rozwiązanie z meczu z Cracovią – zmienił skrzydłowych, kiepsko grających tego dnia, wpuszczając na boisko Fiabemę i Ba Louę. Robili oni zamieszanie na bokach boiska. Gdyby Norweg był lepszym piłkarzem, miałby szanse na zdobycie gola. Fiabema potrafi niestety tylko biegać i kierować piłkę do blisko stojących kolegów. Radomiak nacierał, a Lech nie potrafił wyprowadzić kontry. Tylko raz zapachniało golem, ale rezerwowy Hotić stracił piłkę, gdy znalazł się niemal sam na sam z bramkarzem.

Ostatnie minuty były nerwowe, na szczęście Lech dowiózł szczęśliwy wynik do końca i może sobie doliczyć punkty umacniające go na szczycie tabeli. Mamy jednak powody do niepokoju. Kolejny raz Kolejorz nie popisał się w starciu na własnym stadionie z niżej notowanym przeciwnikiem.

Udostępnij:

Podobne

Murawski: zatrzymają się na nas

Gospodarze nie przystąpią do niedzielnego meczu z Lechem wypoczęci. Nie mogli się do tego starcia przygotowywać długo. Jeszcze w czwartek wieczorem rozgrywali historyczny dla siebie

Atuty po stronie Lecha

Gdy cztery czołowe zespoły grają między sobą, wiele można się spodziewać po kolejce ligowej. Lech zainteresowany jest tylko utrzymaniem pozycji lidera, a zwycięstwo w Białymstoku

Zgrany zespół czy indywidualna jakość?

To był kolejny występ Lecha, w którym zwycięstwo zawdzięcza nie sposobowi gry, ale klasie czołowych, najlepszych w lidze piłkarzy. Niektóre elementy szwankowały, z meczu na

Zwycięstwo z małym niedosytem

Ze Stalą Mielec Lechowi nigdy nie grało się łatwo, można więc było się obawiać, że znów wpadnie w pułapkę. Pokonanie rywala 3:1 jest cenne, przyniosło