Wymiana ciosów na remis

Dwukrotnie Warta Poznań obejmowała prowadzenie w meczu z Ruchem Chorzów, dwukrotnie je traciła i tylko zremisowała w Grodzisku w roli gospodarza 2:2. Nie była lepszym zespołem, na więcej nie zasłużyła, zemściła się na niej próba dowiezienia prowadzenia do końca. Beniaminek bardziej mógł się w tym spotkaniu podobać.

Warta szybko straciła ważnego piłkarza, ale uzyskała prowadzenie. Po starciu o górną piłkę mecz musiał zakończyć Szymonowicz. Jego uraz głowy był poważny, karetka pogotowia zabrała go do szpitalu. Na jego miejsce do obrony przesunięty został Kupczak, a w pomocy grę rozpoczął rezerwowy Żurawski. I właśnie on, po ładnym podaniu Savicia, wyprowadził Zielonych na prowadzenie. Niestety, nie utrzymało się ono długo, goście wyrównali po efektownym woleju sprzed pola karnego. Mecz był nerwowy, między piłkarzami dochodziło do starć nie tylko piłkarskich.

Chorzowianie sprawiali wrażenie lepiej zorganizowanych, ciekawiej atakujących niż starający się mieć inicjatywę gospodarze. Warcie przydało się przedłużenie pierwszej połowy aż o 10 minut, bo tak długo trwało udzielanie pomocy Szymonowiczowi. Właśnie pod koniec tego okresu obrońcę Ruchu przypadkowo piłka trafiła w ramię. Kolejne minuty zabrała wideoweryfikacja, w wyniku której Kajetan Szmyt mógł wykonać rzut karny. Strzelił w środek bramki myląc bramkarza i Zieloni znów wyszli na prowadzenie.

W drugiej połowie Warta zagrała kunktatorsko. Niewiele robiła w ofensywie, starała się utrzymać dobry wynik. Została za to ukarana, goście wyrównali. W samej końcówce Zieloni mogli jeszcze uratować zwycięstwo, jednak Miguel Luis z bliskiej odległości spudłował.

Udostępnij:

Podobne

Niech nas znów zaskoczą. Byle pozytywnie

Niewiele brakowało, by Lech nie poniósł konsekwencji ubiegłotygodniowej niespodziewanej obniżki formy. Spośród jego największych konkurentów w walce o mistrzostwo tylko Raków odniósł zwycięstwo, w charakterystyczny

Syndrom Lecha: druga, brzydka twarz

Każdemu zespołowi zdarzy się rozegrać słabszy mecz, złapać zniżkę formy. Jednak to, co Lech zademonstrował w Gliwicach, nakazuje bić na alarm. Tym bardziej, że to