Nie dla nas bramy Stadionu Narodowego w Warszawie – tak mogłoby brzmieć zmodyfikowane hasło kibiców Lecha po odpadnięciu z Pucharu Polski. Po raz kolejny majówka w Poznaniu będzie upływała pod znakiem ognisk, relaksu i błogiego wypoczynku. Nie będzie to w żadnym stopniu powiązane ze sportowymi emocjami i walką o trofeum. Inaczej będzie w Szczecinie, Białymstoku, Kielcach czy Łodzi. Niezależnie, kto końcowo wybiegnie na murawę w Dniu Flagi, będą to drużyny sensacyjne, przełamujące hegemonię Legii i Rakowa. Patrząc na potencjalnych finalistów, jest to jeszcze większa wielopoziomowa porażka całego klubu, zmarnowanie szansy na przełamanie największego obiektu w Polsce i odzyskanie pucharu po kilkunastu latach.
Nadmierny pragmatyzm? Bezpieczeństwo i szaleństwo jednocześnie
Mariuszowi Rumakowi nie można zarzucić braku umiejętności przemawiania przed dziennikarzami czy piłkarzami. Jego piękne słowa od 2 połowy meczu w Białymstoku już nie odzwierciedlają rzeczywistości. Licznik czasu bez zdobytego gola dobił już do 270 minut, czyli 4,5 godziny. Defensywa zaliczyła bezsprzeczną poprawę względem jesieni, jednak nieporadność ofensywna jest zdumiewająca. Wpływa na to taktyka zakładająca jak największe zminimalizowanie potencjalnego zagrożenia, nie ma tam nutki ryzyka, wszystko jest schematyczne i bezpieczne. W starciu z Pogonią atut własnego nie pomógł w rozwinięciu skrzydeł i stworzeniu choćby jednej naprawdę dogodnej szansy na gola. Uderzanie z dalszych odległości w połączeniu z bardzo dobrze dysponowanym golkiperem Portowców nie stworzyło żadnej realnej możliwości na otworzenie wyniku.
Całe spotkanie wyglądało na misternie opracowany plan przetrwania – jak najmniejszym kosztem – do serii rzutów karnych, a ewentualne przechylenie szali na swoją stronę byłoby miłym zaskoczeniem nawet dla samego trenera. Każdy, kto przynajmniej pobieżnie śledzi Ekstraklasę doskonale wie, jaką specyfikę ma Pogoń: świetnie grająca ofensywa pod batutą Kamila Grosickiego i defensywa nieraz przeciekająca od liczby błędów. Gołym okiem widać, że mocniejsze przyciśnięcie z realnym zamiarem stworzenia zagrożenia byłoby pomysłem bezpieczniejszym i narażonym na większą szansę powodzenia. Tym bardziej, że przy Bułgarskiej zabrakło lidera obrony Benedikta Zecha, a jego miejsce zajął regularnie zawodzący Danijel Loncar. Wyjście na prowadzenie pozwoliłoby Lechowi na rzeczywiste oddanie inicjatywy i wychodzenie z zabójczymi kontrami przeciwko odkrytemu przeciwnikowi.
Ofensywna bezradność, a brak zmienników
Ciężko wyróżnić za ten mecz któregokolwiek z ofensywnych zawodników. Wszyscy zagrali podobnie notując wiele strat i wywracając się o własne nogi. Zabrakło jakiegokolwiek błysku geniuszu, akcji indywidualnej czy świetnego dogrania do partnera. Dużo w zdobywaniu bramek zależy też od świeżości. Jak mówią sami piłkarze, wypoczęta noga na początku spotkania to zupełnie inna noga niż zmęczona w 90 minucie. Na pewno szkoleniowiec Kolejorza doskonale zdaje sobie z tego sprawę, ale mimo niedługiego czasu na regenerację po meczu ze Śląskiem, wystawił bardzo zbliżone zestawienie, a na pierwszą roszadę zdecydował się dopiero na starcie dogrywki.
Piłkarze już pod koniec drugiej części ledwo trzymali się na nogach, było widać ich wyczerpanie, na boisku brakowało świeżości, nowego impulsu, ale Mariusz Rumak konsekwentnie, biernie przyglądał się z boku. Oczywiście, można łatwo się wytłumaczyć kontuzjami i problemami zdrowotnymi, jednak z zawodników mogących grać na najbardziej wysuniętych pozycjach brakowało tylko Mikaela Ishaka i Afonso Sousy. Niewątpliwie przydałby się nowy zawodnik mogący być ciekawą alternatywą z przodu, ale w porównaniu z innymi zespołami kadra jest w miarę szeroka i akurat w tym meczu było w kim wybierać.
Najbliższa przyszłość będzie decydująca
Brak niezbędnych rotacji i zwlekanie ze zmianami może odbić się na dyspozycji Lecha w niedzielę z Rakowem, który jest w zdecydowanie większym kryzysie i również odpadł w kompromitującym stylu z Pucharu Polski. Mimo to żadna wymówka nie zostanie w Poznaniu zaakceptowana. Do przerwy reprezentacyjnej lechitów czekają 3 starcia, w Częstochowie, Zabrzu i derby z Wartą. To kluczowe pojedynki, po których będzie można wyciągnąć poważniejsze wnioski dotyczące walki o tytuł. Może to być gwóźdź do trumny aspiracji kibiców i już w połowie marca sezon może zostać ostatecznie przegrany. Trener Rumak stoi przed trzema najważniejszymi meczami w karierze. Jest to dla niego być albo nie być w kontekście pracy na wysokim poziomie w następnych sezonach.
Mikołaj Duda