Z radością ze zwycięstwa, ale i lekkim niedosytem opuszczali stadion kibice Lecha po meczu z Lechią. Czwarte kolejne zwycięstwo, znów bez straty bramki, niezagrożone liderowanie w tabeli – na to mało kto liczył na początku rozgrywek. Gdańszczanie znów wyjeżdżają z Poznania bez punktów, ale z przekonaniem, że porażka dwoma bramkami to najniższy wymiar kary, gdy nie oddaje się celnego strzału, a klasowy przeciwnik w pełni panuje nad wydarzeniami.
Lech czuje się coraz pewniej. Korzysta z wysokiej piłkarskiej jakości swych graczy. Obserwując mecz z Lechią można było zadawać sobie pytanie, jak to możliwe, że Amaral podczas poprzedniej bytności w Poznaniu większość czasu spędzał na ławce. To zagadka Dariusza Żurawia, który też nie zdążył się zorientować, jakim skarbem dla zespołu może się okazać wykorzystanie umiejętności Kwekweskiriego.
Początek meczu z Lechią był wyrównany. Gdańszczanie nie pozwolili Lechowi na dominację na boisku. Potrafili w łatwy sposób przedostawać się pod bramkę van der Harta, ale tam już przestawali istnieć. Kolejorz w tym sezonie gra bardzo dobrze, a formacją, która przeobraziła się najbardziej, jest defensywa. Wszystkie piłki kierowane w pole karne stawały się łupem obrońców. Bramkarz nie musiał interweniować.
Ataków Lecha wiele w początkowej fazie nie było, ale każdy nosił w sobie zalążek gola. Wystarczyło przyspieszyć, rozegrać akcję na skrzydle, dośrodkować, by goście musieli drżeć o wynik. Świetnie od początku grał Amaral. Nie wszystko mu się udawało, ale tworzył największe zagrożenie i to on wywalczył pierwszą bramkę. Dostał prostopadłe podanie od Kwekweskiriego, rozpędził się niczym rasowy skrzydłowy i podał Ishakowi tak precyzyjnie, że Szwedowi wystarczyło oddać potężny, celny strzał, by uczynić Kuciaka żałośnie bezradnym.
Prowadzenie uspokoiło Lecha. Grał po profesorsku, po minucie mógł ponownie skarcić zbitą z pantałyku Lechię. Zabrakło szczęścia i zimnej krwi. Goście potem przyspieszyli, zaatakowali, dążyli do wyrównania. W polu szło im dobrze. Im bliżej bramki Lecha, tym bardziej stawali się bezradni. Musieli przy tym bardzo uważać na kontry Lecha. Szczególnie po przerwie mógł dzięki nim wysoko wypunktować gości. Aktywny Amaral popisywał się jednym przechwytem po drugim, świetnie rozgrywał, oddawał groźne strzały. Pecha miał Kamiński, który kilka razy był bliski podwyższenia wyniku.
Drugą bramkę doskonałym strzałem z rzutu wolnego zdobył Kwekweskiri. W pierwszej połowie popełnił fatalny błąd, podając piłkę przeciwnikowi. Na szczęście Lechii w tym meczu nic nie wychodziło, a Gruzin wielokrotnie zrehabilitował się za tamtą kuchę, strzelił też pierwszą bramkę w barwach Kolejorza. Gdy opuszczał boisko, publiczność pożegnała go rzęsistymi oklaskami, podobnie jak Amarala. To ostatnio najlepsi gracze Lecha. Próbuje im dorównać Kamiński.
Przy prowadzeniu dwoma golami Lech zwalniał grę, kontrolował przebieg spotkania, od czasu do czasu wyprowadzał błyskawiczne ataki. Lechia miała większe posiadanie piłki, często egzekwowała rzuty rożne, ale była zbyt słaba, by wyrządzić Lechowi jakąkolwiek krzywdę.
Lech Poznań – Lechia Gdańsk 2:0 (1:0).
Bramki: Mikael Ishak 17, Nika Kwekweskiri 63
Żółte kartki: Pedro Tiba – Żukowski, Maloča, Kuciak.
Lech: Mickey van der Hart, Lubomir Satka, Bartosz Salamon, Antonio Milić, Barry Douglad, Jakub Kamiński, Jesper Karlstroem (82 Radosłąw Murawski), Nika Kwekweskiri (73 Pedro Tiba), Joao Amaral (82 Dabi Ramirez), Michał Skóraś (73 Jan Sykora), Mikael Ishak (85 Artur Sobiech).
Lechia: Dusan Kuciak, Mateusz Zukowski, Bartosz Kopacz, Mario Maloca, Conrado (57 Rafał Pietrzak), Joseph Ceesay (71 Kacper Sozonienko), Maciej Gajos (57 Bassekou Diabate), Tomasz Makowski, Jarosław Kubicki (85 Jan Biegański), Ilkay Durmus, Flavio Paixao (57 Łukasz Zwoliński).
Sędziował Krzysztof Jakubik (Siedlce).
Widzów 14.662.