W kolejnym meczu Lech sam sobie strzelał bramki. Zagłębie prowadziło 3:1, miało prawie w kieszeni zwycięstwo, osłabło jednak wyraźnie. Kolejorz atakował przez całą drugą połowę i dogonił rywala, uratował punkt. Szkoda błędów w obronie, bez nich byłoby pewne zwycięstwo.

Żadnego zaskoczenia w składzie. Nieobecnego z powodu zawieszenia za żółte kartki Kamila Jóźwiaka zastąpił Jakub Kamiński, a po wyzdrowieniu Thomasa Rogne też zawieszony Djordje Crnomarković i tak by w tym spotkaniu nie grał. Lech miał więc młode skrzydła, doświadczonych graczy środka pola – Tibę i Ramireza, Gyrkjaera w ataku, a na ławce rezerwowych samą młodzież.

Nie ulegało wątpliwości, że brak doświadczenia to główna bolączka Lecha i natychmiast się to potwierdziło. Pierwsze minuty były wyrównane, obie drużyny grały podobnie, ale Zagłębie sprawniej operowało piłką, a przede wszystkim dokładniej.

Jakub Kamiński najpierw nieumiejętnie wyprowadzał piłkę spod własnego pola karnego, a kilkadziesiąt sekund później, gdy wróciła ona na przedpole van der Harta, dał się Starzyńskiemu oszukać jak junior, którym zresztą wciąż jest. Doświadczony pomocnik z Lubina, widząc biegnącego skrzydłowego, stanął w polu karnym, a ten wpadł na niego, spowodował upadek i decyzja sędziego mogła być tylko jedna. Poszkodowany pewnie wykorzystał „jedenastkę” i Lech już na dzień dobry znalazł się w bardzo trudnej sytuacji.

O tym, że Lech ma czym straszyć rywali, okazało się kilka minut później. Najpierw Ramirez groźnie uderzył z dystansu, a potem po dośrodkowaniu Butki głową świetnie uderzył Gytkjaer, bramkarz z wielkim trudem wybił piłkę na róg. To nie koniec – jeszcze mocny, o dziwo celny strzał oddał Muhar. Trzy dobre, celne uderzenia, po których niewiele brakowało do szczęścia, w niecałe dwie minuty.

Przewaga Lecha trwała. Przyczajone Zagłębie czyhało na kontrę, ale goście nie pozwalali sobie odebrać piłki, wciąż nacierali. Znakomitym prostopadłym podaniem Ramirez uruchomił Gytkjaera, a Duńczyk w sytuacji sam na sam, podcinką posłał piłkę do siatki. Mecz zaczął się od początku. Lech miał moralną przewagę i inicjatywę. Gospodarze potrzebowali dobrych kilku minut na złapanie równowagi, ale kiedy już stanęli na nogi, szybko wrócili na prowadzenie.

Lecha pokarali jego piłkarze. Najpierw Alan Czerwiński, który za chwilę będzie grał w Poznaniu, posłał bardzo dobre dośrodkowanie z prawego skrzydła, a potem obrońcy, a zwłaszcza Satka pozwolili niewysokiemu Zivcowi oddać strzał głową. Co z tego, że Lech potrafi dobrze atakować, skoro defensywa trwoni wysiłek całego zespołu. To nie koniec „wyczynów” defensorów. Kostewycz dotknął piłki ręką przy dośrodkowaniu i Zagłębie znów wykorzystało rzut karny, wyszło na dwubramkową przewagę. Dobrze mecz im się ułożył, a właściwie dobrze mecz ułożył im Lech.

Jeszcze w ostatnich sekundach pierwszej połowy Lech przycisnął, oddał dwa celne strzały i jeden w poprzeczkę, ale na przerwę zszedł frajersko przegrywając. Za mało doświadczenia? Będzie jeszcze mniej. Na drugą połowę Lech wszedł z Marchwińskim i Moderem na boisku, a bez Muhara i Puchacza. W składzie Kolejorza było więc dwóch osiemnastolatków, Kamiński i Marchwiński.

Młodość Lecha początkowo nie przekładała się na fantazję. Zamiast ułańskiej szarży były jednostajne ataki, prowadzone w wolnym tempie, bez szans zaskoczenia przeciwnika, bez dokładności w rozegraniu. Pewnie, ale tylko do czasu, grała obrona lubińska. Gdyby Lech miał taką, nie straciłby trzech bramek. Inna sprawa, że Zagłębiu służyły liczne błędy Kolejorza. Tylko raz Gytkjaer otrzymał dobre podanie i strzelił w swoim stylu gola, niestety z pozycji spalonej.

Trenerowi Lecha nie podobało się to, co się działo na boisku, podejmował dyskusje z arbitrami i został wyrzucony na trybuny stadionu, na którym (choć przed przebudową) rozegrał mnóstwo meczów, stąd wyjechał do Bundesligi.

Lech miał dużo stałych fragmentów, nie wykorzystywał ich jednak. Moder katastrofalnie podawał z rzutów rożnych, za to po rzucie wolnym z prawie 30 metrów obił słupek. Wydawało się, że spokojne, przyczajone, obserwujące nieudane ataki gości Zagłębie spokojnie dowiezie zwycięstwo do końca. Brakowało mu kilkunastu minut, gdy niesamowity, podkręcony strzał oddał ten, co zawalił pierwszego gola – Kamiński. To było pierwsze jego trafienie w ekstraklasie, od razu dużej urody.

Po chwili mógł paść jeszcze ładniejszy gol, po dośrodkowaniu Kostewycza i mocnym uderzeniu Marchwińskiego. Zabrakło kilkadziesiąt centymetrów. Stało się jasne, że Zagłębie nie jest wyrachowane, że zwyczajnie słabnie. Kilka minut przed końcem Guldan dotknął piłkę ręką w polu karnym. Rzut karny ewidentny, co potwierdził VAR. Trzecia „jedenastka” w meczu, trzecia wykorzystana, Ramirez wykazał się spokojem, odpowiedzialnością, precyzją. Stało się to, czego nikt nie mógł przewidzieć – Lech dogonił przeciwnika. I nadal atakował. Zabrakło czasu na strzelenie czwartej bramki.

Zagłębie Lubin – Lech Poznań 3:3 (3:1)

Bramki: Filip Starzyński 8 (k), 40 (k), Saša Živec 26 – Christian Gytkjær 21, Jakub Kamiński 76, Dani Ramírez 88 (k).

Zagłebie: Dominik Hładun, Alan Czerwiński, Bartosz Kopacz, Lubomir Guldan, Saša Balić, Saša Živec (73 Dawid Pakulski), Jewgienij Baszkirow, Dejan Drazić (78 Jakub Tosik), Filip Starzyński (87 Łukasz Poręba), Damjan Bohar, Bartosz Białek.

Lech: Mickey van der Hart, Bohgan Butko, Lubomir Satka, Thomas Rogne, Wołodymyr Kostewycz, Jakub Kamiński, Karlo Muhar (46 Jakub Moder), Dani Ramirez, Pedro Tiba, Tymoteusz Puchacz (46 Filip Marchwiński), Christian Gytkjaer (73 Timur Żamaletdinow).

Żółte kartki: Baszkirow, Poręba – Rogne.
Sędziował: Piotr Lasyk (Bytom).

Udostępnij:

Podobne

Sprowadzili nas na ziemię. Jak zwykle

Lech Poznań nigdy nie stanie się europejską potęgą. Ma jednak wszystko, by być czołową ekipą w kraju, regularnym uczestnikiem rywalizacji pucharowej. Niektórzy twierdzą minimalistycznie, że

Warta dała się ograć Śląskowi

Ten mecz nie musiał się skończyć tak źle dla Warty. Nie musiała przegrać. Śląsk wygrał przez wyrachowanie, lepszy pomysł na pozbawienie rywala atutów, większą taktyczną