Udany początek drużyny Frederiksena

Wieści o intensywnej, szybkiej, aktywnej grze nowego Lecha okazały się przesadzone, ale na inaugurację sezonu udało mu się pokonać Górnika Zabrze, z którym w ostatnich sezonach zawsze się na własnym stadionie męczył. Trener nie może być zachwycony tym, co jego ekipa pokazuje. Nie ma ona jakości wystarczającej do seryjnego wygrywania, a przede wszystkim brakuje jej klasowych piłkarzy.

Nastroje przed pierwszym ligowym meczem były kiepskie. Nikt nie miał wielkich oczekiwań, bo władze klubu kolejny raz odpuściły sobie wzmacnianie drużyny. Jej jakości nie ma co nawet porównywać do zespołu Maciej Skorży. Z drugiej strony napływały informacje o mocnych treningach, dobrych wynikach fizycznych, zmienionej organizacji gry.

W pierwszych minutach meczu, toczonego w 30-stopniowym upale, widać było poprawę w stosunku do tego, co zmuszeni byli oglądać widzowie pod koniec przegranego sezonu. Nie było już bylejakości i bezmyślności, chaosu. Lech bardzo długo utrzymywał się przy piłce, a jeśli ją tracił, natychmiast odzyskiwał – tak, jak tego oczekiwał trener. Gra toczyła się głównie w środku boiska, gdzie piłka krążyła od zawodnika do zawodnika, a od czasu do czasu następowało prostopadłe podanie do Ishaka, Kozubala lub Sousy, którzy próbowali odgrywać do kolegów. Wielokrotnie takie akcje marnował Sousa, słabo rozumiejący się z kolegami, za to często faulujący.

Udało się stworzyć kilka ciekawych i groźnych ataków. Velde, który, delikatnie mówiąc, nie dawał z siebie wszystkiego, był bliski zdobycia pożegnalnego gola (za kilka dni zmieni klub). Jego uderzenie zostało jednak zablokowane. Pod koniec pierwszej połowy miał jeszcze lepszą okazje, lecz bramkarz jego strzał obronił. W bardzo dobrej sytuacji, po górnym podaniu Sousy, znalazł się Kozubal. Miał otwartą bramkę, skierował jednak piłkę zbyt wysoko. Po kwadransie Górnik obudził się z letargu, spacerujący w głębi pola, pełniący rolę grającego trenera Podolski kilka razy dobrze obsłużył kolegów. Piłka znajdowała się częściej w polu karnym Lecha, niewiele jednak z tego wynikało.

Gospodarzom sprzyjało szczęście. Obrońca Górnika dotknął piłkę ręką, na co sędzia nie zwrócił uwagi, bo i nie była to sytuacja oczywista. Z dużym opóźnieniem został zaproszony przed monitor i po kilkukrotnym obejrzeniu tej akcji wskazał na rzut karny. Ishak strzelił tak mocno, że bramkarz, który rzucił się we właściwą stronę, nie mógł zatrzymać piłki. Do przerwy nic się już nie zmieniło, Górnik atakował nieśmiało, Lech pewnie dowiózł przewagę do drugiej połowy. Była ona ze strony Górnika zupełnie inna, bardziej aktywna. Lech bywał zamykany we własnym polu karnym, bronił się przed gośćmi sprawnie nacierającymi siedmioma-ośmioma zawodnikami.

O ile gra Lecha jest teraz lepiej zorganizowana niż wcześniej, to w dalszym ciągu nie potrafi on wyprowadzać kontrataków, a w wielu momentach bardzo się o to prosiło. Za każdym razem ktoś podał niecelnie, zgubił piłkę. Lech sprawiał w tej fazie meczu wrażenie bezradnego i można było się poważnie niepokoić o punkty. Wyglądało to tak, jakby upał bardziej dał się we znaki Lechowi niż Górnikowi. Gra ożywiła się nieco po zmianach – zmęczonego Kozubala zastąpił znacznie więcej dający drużynie Murawski, a bezproduktywnego Ba Louę Gholizadeh. Potem jeszcze wszedł Hotić.

W dalszym ciągu Górnik ambitnie dążył do zmiany wyniku, ale przynajmniej Lech teraz od czasu do czasu się odgryzał, bramkarz Szromnik musiał interweniować. Trzeba było zwalniać grę, by wybijać dobrze i ambitnie grających gości z uderzenia, kraść czas. Mecz został przedłużony o 6 minut, co było nadzieją dla gości, ale przyniosło im zgubę. Wystarczyło jedno mądre podanie z autu do Hoticia, który błysnął umiejętnościami i szybkością – biegł prawym skrzydłem, aż znalazł się blisko bramki i oddał lewą nogą mocny strzał. Piłka wpadła do siatki przy samym słupku obok bramkarza. To była kropka nad „i”, która ucieszyła się kibiców, cichych w pierwszej połowie, głośno dopingujących w drugiej.

Udostępnij:

Podobne

Drużyna mocna, ale niekompletna

Gdyby można było rozegrać całą rundę wiosenną korzystając z jedenastu piłkarzy, Lech miałby wielkie szanse dowieźć ligowe prowadzenie do końca sezonu. Problem w tym, że