Indolencji strzeleckiej, braku kreatywności w ataku, niezwykłej słabości Amarala Lech zawdzięcza stratę punktów w meczu z Legią, która próbowała się postawić, ale była w tym meczu słabsza od gospodarzy. W ostatnich minutach ratowała się prowincjonalnym zachowaniem bramkarza i innych zawodników bezkarnie kradnących czas. Hit rundy jesiennej okazał się meczem walki, niezliczonych fauli, niewielu ładnych akcji i bramkarskich parad. Typowa ligowa młocka.
Od początku uwidoczniła się przewaga Lecha, spychającego Legię do obrony. Tylko fragmentami goście potrafili się wydostać z głębokiej defensywy i zaatakować, strzałów jednak nie oddawali. Carlitos, czołowy snajper warszawiaków, był bezużyteczny, bo rzadko dochodził do piłki, nie stwarzał zagrożenia. Za to Lech tylko w pierwszej połowie mógł strzelić kilka bramek. Już po 6 minutach, ledwo rozwiały się dymy spowodowane racami, Amaral stanął przed idealną okazją bramkową. Niespodziewanie wyszedł sam na sam, ale bramkarz nie miał kłopotów z obroną jego anemicznego strzału.
Potem oglądaliśmy jeszcze ciekawszy „popis” będącego daleko od normalnej formy Portugalczyka. Przypadkowo znalazł się w posiadaniu piłki w polu karnym, miał czysta pozycję, jednak potknął się i przewrócił, świetna okazja przepadła. Bramki mogli też zdobyć Skóraś, strzelający lewą nogą Ishak i Karsltrom, który uderzył soczyście „pod ladę”, ale bramkarz zdołał przerzucić piłkę nad poprzeczkę. Powodzenia nie przynosiły rzuty rożne ani pojedyncze zrywy skrzydłowych. Velde znów doprowadził Ishaka do wściekłości, bo kiedy wyszły mu ciekawe dryblingi i pędził na bramkę, znów odebrało mu rozum. Zamiast obsłużyć domagającego się tego Szweda, wdał się w następne kiwki i było po szansie.
Legia takich okazji nie miała. Bednarek nie został zmuszony do wysiłku. Warszawiacy za to dużo faulowali i już w pierwszej połowie zobaczyli cztery żółte kartki, potem kolejne, co się na nich wkrótce zemściło. Pierwszą połowę sędzia Lasyk przedłużył aż o 5 minut. W drugiej Lech nie miał już tylu okazji bramkowych. Gra była bardziej wyrównana, do głosu dochodziła Legia i uzyskiwała przewagę, z czego nie wynikało kompletnie nic. Wciąż trwał mecz walki. Ishak całą drugą połowę grał z opatrunkiem na zranionej głowie. Lech nastawił się na szybkie ataki, popełniał jednak zbyt wiele prostych błędów w rozegraniu, by zagrozić legionistom.
Najciekawiej było pod w ostatnich minutach. Brakowało ich10 do końca czasu regulaminowego, gdy za drugą żółtą kartkę z boiska wyleciał Jędrzejczyk. Lech uzyskał bardzo dużą przewagę, ale brakowało mu kreatywności, by ją zdyskontować. Rozgrywanie piłki po obwodzie cieszyło Legię, bo czas mijał, a okazje bramkowe z tego się nie rodziły. To było aż 20 minut bicia głową w mur, bo sędzia przedłużył mecz o 8 minut, do czego jeszcze trochę czasu doliczył. W tym czasie Lech stanął przed jedną świetną szansą. Skóraś strzelił jednak katastrofalnie. Legia odstawiała już w tym czasie wiochę grając na czas, w czym celował zwłaszcza bramkarz Tobiasz wzbudzający na zmianę śmiech i złość kibiców. Wywiezienie punktu z Poznania to wielki sukces warszawiaków. Zwycięstwo było poza ich zasięgiem, a remis zawdzięczają ofensywnej słabości Kolejorza.