Teraz już trzeba wygrywać. Z trenerem lub bez

Po tym, co piłkarze Lecha przeżyli we Florencji, a także po dziesiątkach meczów, jakie w tym sezonie mają już w nogach, mogą czuć znudzenie i zniechęcenie. Jednak chcą, by traktować ich jak profesjonalistów, a w Radomiu trochę im do postawy stuprocentowych zawodowców zabrakło. To samo dotyczy też niestety trenera.

Nie wiemy jeszcze, co sprowokowało Johna van den Broma do wybuchu wściekłości w stosunku do technicznego arbitra. Nie tylko on, ale każdy, kto sprzyja Lechowi miał po takim meczu prawo do złości. Punkty przepadły, za co winę ponoszą nie sędziowie, ale piłkarze. Pojechało ich do Radomia mniej niż zwykle, drużyna odczuwa skutki wyczerpującego sezonu, rozegrać ponad 40 spotkań to dla każdego zawodnika dawka nie byle jaka. Niektórzy nie wytrzymują. Ishakowi nie można zarzucić, że kiedykolwiek się oszczędzał, że odpuszcza. W pewnym momencie poczuł, że ma dość, choć niektórzy jego koledzy grali jeszcze częściej niż on.

W ligach zachodnich intensywność grania jest jeszcze większa, tam jednak każdy trener ma tylu zmienników, ilu potrzebuje, rywalizacja o miejsce w jedenastce trwa nieustannie. Kadra Lecha, choć słabsza niż w mistrzowskim sezonie, wydawała się wystarczająco liczna, zresztą na początku rozgrywek nikt nie brał pod uwagę rozegrania aż 20 spotkań pucharowych. Pamiętamy, jak mocno dwaj liderzy ligowej tabeli cierpieli, gdy w tygodniu musieli rywalizować w Pucharze Polski. Dla Lecha w tym sezonie był to chleb powszedni. Pereira i Karlstrom grali prawie „na okrągło”, wydawało się to nie mieć wpływu na ich postawę. Cudów jednak nie ma. Jak mawiał Jerzy Kulej, nie ma bokserów odpornych. Są tylko źle trafieni.

W Radomiu Lech grał źle. Zawiódł, nie był sobą. Dla postawy niektórych piłkarzy trudno znaleźć wytłumaczenie, bo gubili się także tacy, którzy nie bili rekordów w liczbie meczów. Sobiech zdobył wyrównującego gola, więc trudno się go czepiać. Jednak sekundy wcześniej zmarnował kapitalną szansę, a przez całe spotkanie korzyści z niego nie było żadnej. Dla odmiany aktywnego Velde wszędzie było pełno. Cóż z tego, skoro im bliżej bramki rywali, tym mocniej zawodził. Miewał kłopoty z przyjmowaniem podań, zanotował wiele strat, nie wychodziły mu dryblingi, nie dochodził do strzałów. W sezonie grał rzadziej niż Skóraś, który też w Radomiu starał się być aktywny, ale on przynajmniej oddawał celne strzały.

Bramkarze bywają mniej zmęczeni niż zawodnicy z pola, przynajmniej fizycznie. Nie wiemy, dlaczego Bednarek po strzale napastnika Radomiaka sprawiał wrażenie przyrośniętego do boiska. Gdyby ruszył się bez zbędnej zwłoki, Lech by nie stracił bramki odbierającej mu ważne punkty. Co jeszcze musi się stać, by klubowi specjaliści od sportu zorientowali się, jak wiele zależy od bramkarzy? Przecież ten fascynujący sezon byłby jeszcze lepszy bez katastrofalnej postawy Rudki, bez kilku błędów Bednarka, który kolegów wprawdzie nie raz ratował, ale do którego trudno mieć całkowite zaufanie.

Nie tylko bramkarz, lecz wszyscy piłkarze Lecha sprawiali w Radomiu wrażenie zagubionych, pozbawionych pomysłu, rozkojarzonych. Rzadko im się zdarza tak duża liczba niecelnych podań, niewymuszonych błędów. Trudno to rozgrzeszyć, szukać usprawiedliwienia. Trener rzadko krytykuje swych graczy. Tym razem zasłużyli na to bardziej niż sędzia techniczny. Za swój wybuch odpokutuje. Oby nie odpokutowała drużyna, bo w lidze żarty się skończyły. Obecne czwarte miejsce też daje przepustkę do pucharów, ale trzeba je utrzymać, a inne drużyny nie odpuszczą, będą wygrywać. Lech też musi zwyciężać. Z trenerem lub bez.

Fot. Damian Garbatowski

Udostępnij:

Podobne

Przedwczesne marzenia?

W ostatnich pięciu meczach, na przełomie 2024 i 2025 roku, Lech zdobył „aż” 4 punkty. Jeszcze w piątek, mimo porażki w Gdańsku, traktowany był jako

Powrót do Poznania i do normalności

Po każdym zaskakująco złym występie Lech zalicza dobre spotkanie. Dużo lepiej niż na wyjazdach czuje się i punktuje na własnym stadionie. Mierząc się z mocnymi