Takie zwycięstwa smakują najbardziej. Brawo Kolejorz!

Ciężki bój musiał stoczyć Lech, by odnieść zwycięstwo w ostatnim meczu w 2021 roku. Górnik Zabrze okazał się bardzo wymagającym przeciwnikiem. Może mieć żal do losu, że nie wygrał w Poznaniu, a był od tego o włos. Szczęście sprzyjało Lechowi, który determinacją i zaangażowaniem rekompensował słabą postawę swych graczy ofensywnych.

Zaczęło się od przewagi Lecha, który już po 40 sekundach stworzył groźną sytuację, goście ratowali się wybiciem piłki na rzut rożny. Po chwili znów było o włos od bramki dla Kolejorza. Stałe fragmenty gospodarze wykonywali raz po raz. Pożytku było z nich niewiele. Górnik bronił się przez dobry kwadrans, potem mecz się wyrównał i to goście zadali cios. Na bramkę Bednarka strzelili w pierwszej połowie tylko raz, za to skutecznie, po jedynej swojej udanej akcji.

Sposób, w jaki zawodnicy Górnika przedostali się pod bramkę Bednarka i kilkoma podaniami wyprowadzili obronę w pole, był imponujący. Piłkę otrzymał pozostawiony bez opieki najgroźniejszy gracz gości, Jimenez, który nie miał żadnego kłopotu z pokonaniem bramkarza. Lechowi ciężko się w tym meczu atakowało, a teraz zrobiło się jeszcze trudniej. Z Ishaka pożytku nie było żadnego. Kamiński w tym meczu nie istniał. Grający od początku Skóraś doprowadzał publiczność do rozpaczy, gdy wdawał się w nieudane dryblingi zamiast obsłużyć idealnie ustawionych kolegów. Partaczył w ten sposób świetnie zapowiadające się akcje ofensywne. Piłka jak zaczarowana omijała bramkę Górnika.

Jednak Lechowi udało się wyrównać, i to już po 8 minutach. Nareszcie, po ataku prawą stroną boiska, wymienił kilka celnych podań, Pereira wycofał piłkę do Kwekweskiriego, a ten fantastycznie przymierzył z ok. 25 metrów. Bramkarz nie miał nic do powiedzenia. Mecz zaczął się od początku. Do przerwy nic się nie zmieniło, wbrew oczekiwaniom trener Skorża nie zdjął w przerwie z boiska żadnego ze słabych skrzydłowych. Lech stracił też tzw. kwadrans poznański, kiedy strzela najwięcej bramek. Na stadionie działy się wtedy wydarzenia nie związane z futbolem.

Przymusowa przerwa z powodu zadymienia boiska to nic nadzwyczajnego, zwłaszcza przy wilgotnym i zimnym powietrzu. Kiedy gra została wznowiona, kontuzji pachwiny doznał sędzia Przybył. Zastąpił go arbiter techniczny. W międzyczasie Skórasia na boisku zmienił Ba Loua i ataki Lecha nabrały rumieńców. Wciąż niestety piłka, mimo dobrych okazji, nie trafiała do bramki. Gdy spotkanie zbliżało się do końca, nagle zmienił się jego przebieg – za sprawą Górnika, który przeszedł do ataku. Kto jest gospodarzem? Kto jest liderem tabeli? – można było zadawać sobie pytanie. Zamiast walczyć o zwycięstwo, Lech został zmuszony do desperackiej momentami obrony.

Górnik miał kilka fantastycznych okazji bramkowych, po akcjach z udziałem świetnie rozgrywającego piłkę i napędzającego drużynę Podolskiego. Po juniorskim będzie Tiby w środku pola, głupiej stracie piłki, goście rozegrali błyskawiczny atak, w sekundę Podolski znalazł się sam przed Bednarkiem, ale bramkarz w sobie tylko wiadomy sposób zatrzymał piłkę po strzale z bliska byłego miasta świata. Po kolejnej akcji Podolski padł w polu karnym, ale „jedenastki”, mimo nieuzasadnionych protestów zabrzan, nie było. Podobne akcje mnożyły się, były powody do poważnych obaw.

Rezerwowy sędzia przedłużył mecz aż o 13 minut, a gra Górnika wciąż imponowała. Lecha ratowała poprzeczka, obrońcy w panice wybijali piłkę na rzut rożny. Gdyby padł gol, Kolejorz nie miałby prawa skarżyć się na sprawiedliwość, jego słabości zostały bowiem obnażone i wydawało się, że nie ma szans na utrzymanie remisu. Jednak potrafił jeszcze się zebrać. Trener wprowadził kilka zmian, udało się wyjść z głębokiej defensywy, przenieść akcje na połowę przeciwnika. Ramirez, Czerwiński, Ba Loua przeprowadzili kilka akcji na wysokim poziomie.

Gdy do końca doliczonego czasu brakowało 8 minut, stało się coś niezwykłego. Lech wydobył się z opałów, zaatakował, wykonywał rzuty rożne. Głową strzelał Salamon, odbita przez bramkarza piłka trafiła Milicia w nogę i wpadła do bramki. Na stadionie i na boisku zapanowała euforia, bo już się wydawało, że ten mecz jest nie do uratowania. Trzeba było jeszcze przetrwać ostatnie minuty naporu Górnika. Lech bronił się umiejętnie, starał się grać daleko od własnej bramki i dowiózł ciężko wywalczone zwycięstwo do końca.

Lech Poznań – Górnik Zabrze 2:1 (1:1)
Bramki: Nika Kwekweskiri 44, Antonio Milić 90 – Jesús Jiménez 36
Żółte kartki: Kwekweskiri, Pedro Tiba – Dadok, Janža.
Lech: Filio Bednarek, Joel Pereira (90 Alan Czerwiński), Bartosz Salamon, Antonio Milić, Barry Douglas, Michał Skóraś (711 Adriel Ba Loua), Jesper Karlstrom, Nika Kwekweskiri (81 Pedro Tiba), Joao Amaral (81 Dani Ramirez, Jakub Kamiński (90 Filip Marchwiński), Mikael Ishak.
Górnik: Daniel Bielica, Przemysław Wiśniewski, Fatał Janicki (10 Jakub Szymański), Adrian Gryszkiewicz, Robert dadok, Jean Mvondo, Krzysztof Kubica (90 Dariusz Stalmach), Bartosz Nowak (84 Mateusz Cholewiak), Lukas Podolski (90 Vamara Sanogo), Erik Janza, Jesus Jimenez.
Sędziował Jarosław Przybył (Kluczbork). Od 72 minut Albert Różycki (łódź).
Widzów 15.852

Udostępnij:

Podobne

Niech nas znów zaskoczą. Byle pozytywnie

Niewiele brakowało, by Lech nie poniósł konsekwencji ubiegłotygodniowej niespodziewanej obniżki formy. Spośród jego największych konkurentów w walce o mistrzostwo tylko Raków odniósł zwycięstwo, w charakterystyczny

Syndrom Lecha: druga, brzydka twarz

Każdemu zespołowi zdarzy się rozegrać słabszy mecz, złapać zniżkę formy. Jednak to, co Lech zademonstrował w Gliwicach, nakazuje bić na alarm. Tym bardziej, że to