Co wydawało się mrzonka, jest o krok. Najwięksi optymiści nie przewidywali, że w Europie Lech zajdzie tak wysoko, a może osiągnąć jeszcze więcej. Najbliższe tygodnie będą kluczowe. Mecz w Gliwicach, mimo licznych zmian w składzie, bezwzględnie musi być wygrany. Po kilku dniach w Sztokholmie trzeba pisać historię klubu. A potem nastąpi bezpośrednia rywalizacja z innymi kandydatami do miejsca na ligowym podium.
Europejskie osiągnięcia pójdą na marne, gdy pozostaną wyczynem jednorazowym. Nie wolno zmarnować szansy powtórzenia tego za rok. Do tej pory każdy sukces, a w ciągu ostatniej dekady było ich jak na lekarstwo, szybko zamieniał się w najlepszym wypadku w stagnację, ale i często w kryzys, wyrzucanie trenera, rozpaczliwe szukanie ratownika. Wiara i nadzieja kibiców szły na marne, gdy władze klubu wstrzymywały jego sportowy rozwój. Kiedy to zmienić, jak nie teraz? Obrona mistrzostwa była poza zasięgiem nie tylko dlatego, że zarząd klubu latem uruchomił hamulec. Zdystansowanie Rakowa, grającego tak, jak ostatnio, byłoby dużym wyczynem.
Pozostaje więc powtórzyć obecną przygodę europejską, nie wolno nie zająć miejsca w ligowej czołówce. A to wymaga rozprawienia się z Legią, Pogonią, Widzewem. Pojedynki z nimi dopiero przed Lechem. Najpierw trzeba pokonać Piast Gliwice. Ligowi rywale zadziwiająco łatwo znajdują receptę na grę Lecha. Czynią go bezradnym w ataku, zaskakują kontratakami. Cała mądrość Kolejorza, demonstrowana w Lidze Konferencji, w ekstraklasie się ulatnia.
Nie tylko kibice, oglądający mecz z Djurgårdens IF, cieszący się z bramek, byli pod wrażeniem gry Lecha. Innej niż w lidze, mądrej, nacechowanej pewnością siebie. To nie było powtarzane co tydzień w ekstraklasie szturmowanie bramki przeciwnika, ale wyrachowanie i szukanie szans na gola. Dwa razy się to powiodło. Gdyby udało się też w ostatnich sekundach, w rewanżu wystarczyłoby postawić kropkę nad „i”. Niestety, Lecha czeka twardy bój, w dodatku w zupełnie innych warunkach.
W połowie starcia Lech prowadzi 2:0, a jak wiadomo, jest to bardzo niebezpieczny wynik. Tym bardziej, że okoliczności będą sprzyjać przeciwnikowi. Zamknięty dach, najprawdziwsza sztuczna trawa, doping prawie 30 tysięcy kibiców – z tym wszystkim trzeba sobie poradzić. Nie wolno nastawić się na obronę, starać się przetrwać napór Szwedów, którzy w Poznaniu rozczarowali, ale u siebie będą inną drużyną. Składnie i szybko atakować potrafią, co pokazali w poprzednich pucharowych rundach.
W grze Lecha szwankuje ważny element, który byłby w takim meczu na wagę złota. Nie potrafi kontratakować. W Poznaniu piłkarze Djurgårdens IF rzadko nacierali, ale były momenty, gdy prosiło się o ich skarcenie. Kolejorz przejmował piłkę, mógł wyprowadzić szybki atak, niestety nie radził z tym sobie w ogóle. Jeśli udało się wymienić kilka podań, to następne, albo nieudany drybling, kończyły próbę. Nic dziwnego, że piłkarze Lecha woleli rozgrywali akcje spokojnie, nie stronili od wycofywania piłki, szukali możliwości w podaniach na skrzydła.
Gdy w końcówce Szwedzi mocno natarli, była okazja zaskoczyć ich rozstrzygającą rywalizację akcją. Skóraś wykonał błyskawiczny rajd, ale nie sfinalizował go, zabrakło mu zimnej krwi, Takiej, jaką przy drugiej bramce zademonstrował krytykowany przez kibiców Marchwiński. Pokazał spokój i pewność siebie. Gdyby to on miał piłkę meczową, prawdopodobnie zachowałby się lepiej niż wyżej od niego ceniony Michał.