Nigdy się nie dowiemy, czy reprezentacja prowadzona przez Czesława Michniewicza zagrałaby w Pradze jeszcze paskudniej i rozpaczliwiej niż ta kierowana przez Fernando Santosa. Z dużym prawdopodobieństwem możemy jednak powiedzieć, że nie przegrałaby spotkania z Czechami. Może by nawet odniosła zwycięstwo czyniąc Czechów bezradnymi w ofensywie.
Portugalczyk Santos jest wytrawnym trenerem, zna się dobrze na futbolu, prowadził markowe kluby i reprezentacje narodowe, w tym portugalską, święcąc z nią mistrzostwo Europy. Chyba jednak nigdy nie miał pod opieką równie tragicznych piłkarzy. Nie chodzi o ich umiejętności, grają przecież w mocnych klubach, ale o mentalność. Można podejrzewać, że najlepsi piłkarze na świecie, po ubraniu koszulki z białym orłem na piersi, zamieniliby się w zagubionych, roztrzęsionych, sparaliżowanych strachem juniorów.
Znamy wielu piłkarzy, którzy na treningach pokazują zagrania fenomenalne, ale po rozpoczęciu meczu o tym wszystkim zapominają, prezentują się żałośnie. Brakuje im właściwej mentalności. Takiej, jaką mają na przykład Chorwaci, walczący jak za ojczyznę, wznoszący się na wyżyny, grający odważnie i z fantazją, podający tylko celnie. Z Polakami jest dokładnie odwrotnie. I trudno zgadywać, skąd się to bierze. To przecież nie jest nasza cecha narodowa. Polacy bywali podziwiani w 1974, 1982 roku. Także potem, mimo iż nie mieli w składzie gwiazd takich, jak dziś, potrafili od czasu do czasu zachwycić.
Czesław Michniewicz to trener pragmatyczny. Grał o wynik. Wiedział, z kim współpracuje, oglądał przecież defensywną, ostrożną grę z czasów Nawałki, nijaką i strachliwą w krótkiej epoce Brzęczka, bałagan i zagubienie w jeszcze krótszym okresie „pracy” Paulo Sousy. Zdawał sobie sprawę, że z tych ludzi nie uda się wykrzesać niczego, co można byłoby polubić. Nastawił się więc na przeszkadzanie tym, co zamierzają grać w piłkę, wytrącanie im atutów. Dokładnie tak, jak to niedawno zrobił Śląsk Wrocław Ivana Djurdjevicia w meczu przeciwko dużo lepszemu Lechowi, wykorzystując cwaniactwo i odrobinę szczęścia. Futbol potrafi być niesprawiedliwy, nie zawsze zwyciężają lepsi. Czesław doskonale zdawał sobie z tego sprawę.
Fernando Sousa ceni sobie defensywę. Żadna z jego drużyn nie koncentrowała się na ofensywie kosztem obrony. Wydawało się, że reprezentacja Polski zagra w Pradze z wzmocnionymi tyłami, ale i pomysłem na strzelanie bramek, wykorzystywanie potencjału czołowych swych zawodników. Być może trener miał taki plan, ale przetrwał on niecałe trzy minuty. Gra była równie paskudna, jak za czasów Michniewicza, z taką samą bezradnością w ofensywie, ale i z nieudacznictwem w obronie. Jak by nie patrzeć, i tak odniosła sukces. Grając bez obrońców straciła tylko trzy gole.
Usprawiedliwieniem dla Santosa może być tylko to, że nie zna jeszcze polskich piłkarzy, więc starał się nie dostrzegać ich słabości. Postawił na ludzi niewłaściwych. Kiwior nie ma aktualnie żadnych kwalifikacji, by grać w reprezentacji narodowej. Może trener Arsenalu uwolni jego potencjał, ale bardziej prawdopodobne są przenosiny do słabszej ligi. W Pradze grał niczym sabotażysta, ale inni defensorzy nie byli lepsi. Cash szybko zrozumiał, co się święci i wolał zejść z boiska niż uczestniczyć w błazenadzie. Po drugiej stronie boiska ośmieszał się Karbownik. Linetty starał się, jak mógł, oddał nawet celny strzał, ale był sparaliżowany, jakby to był jego debiut, tymczasem zaliczył ponad 40 takich występów. Niemal wszystkie były równie „błyskotliwe”.
Linetty do wychowanek Lecha, ale ani w Poznaniu, ani potem we Włoszech nie grał tak topornie i bojaźliwie. To potwierdzenie, jak fatalnie narodowe barwy działają na obecnych polskich piłkarzy. Gdyby selekcjoner wystawił w obronie Salamona, prawdopodobnie skutek byłby dużo ciekawszy. Obrońca Lecha na obecnym etapie jest piłkarzem lepszym niż Kiwior, a chyba nawet Bednarek. Nie można jednak wykluczyć, że magia obrony barw narodowych podziałałaby na niego tak, jak na tamtych.
Znów występ w reprezentacji zaliczył Skóraś. I znów nie zawiódł. Szkoda, że Santos nie postawił na Kamińskiego. Wychowanek Lecha w Bundeslidze gra odważnie i coraz skuteczniej. Wystawienie na skrzydle Szymańskiego było jeszcze jednym, wynikającym z niewiedzy błędem portugalskiego trenera. Po tym spotkaniu możemy z żalem stwierdzić, że eksperyment z powierzeniem mu kadry raczej się nie powiedzie. Gdyby się zastanowić nad człowiekiem, potrafiącym skutecznie wpływać na mentalność swych graczy, myśli kierują się w stronę Macieja Skorży. Może się tego doczekamy?