Trener Lecha, który kolejny raz pokazał, jak bardzo może zaszkodzić drużynie przeprowadzanymi zmianami, jest optymistą. Twierdzi, że do dogonienia czołówki wystarczy seria zwycięstw. Na razie nie potrafi zatrzymać serii porażek, a w klubie nie ma nikogo, kto opanowałby kryzys i wytyczył prawdziwy rozwój drużyny. Przed Żurawiem, cytując Ivana Djurdjevicia, drużyna była w zgliszczach. Teraz jest dokładnie tak samo.
Gdyby nie degrengolada pod koniec roku, o ostatnim okresie moglibyśmy mówić z satysfakcją i nadziejami. Wszystko, co było dobre, rozwiało się jak dym. Odpuszczenie meczu w Lizbonie było sygnałem, że niczego dobrego nie możemy się już spodziewać. Trener się poddał. Nie potrafił reagować na nic – ani na bramki seryjnie tracone po rzutach rożnych, ani na błędy i bałagan w defensywie, ani na brak koncentracji w ostatnich minutach meczów.
Po przerwie zimowej ma być lepiej, wypoczęta i personalnie wzmocniona drużyna wróci na właściwe tory. Skąd jednak czerpać te nadzieje, gdy w tym klubie udaje się jeden transfer na kilka? Formację obronną trzeba budować od nowa. Nawet Satka, gracz z perspektywami, popełnia żałosne błędy. Przydałby się solidny bramkarz. Bednarek potrafi wykazać się refleksem i obronić trudne strzały, ale ma też ograniczenia, przez które drużyna łatwo będzie tracić bramki.
Gdy po okresie porażek i chaosu Lech zaczął wygrywać i pokazywać ofensywny styl, zamazał się właściwy obraz drużyny. Ujawnił się, gdy przyszło zmęczenie, gdy ważni gracze zaczęli się wykruszać. Żuraw wcielił widowiskową grę, ale kompletnie zawiódł już podczas pierwszych symptomów kryzysu. Nie wyeliminował błędów powielanych z meczu na mecz. Nie pomagał drużynie przeprowadzanymi zmianami.
Władze klubu uznały, że skoro trenerowi dobrze idzie, radykalnie postawił na młodzież, to już nie trzeba się o nic martwić. To był poważny błąd potwierdzający, że nie ma tu żadnej strategii, żadnych planów na bliższą i dalszą przyszłość. Pełna amatorszczyzna. To ona powoduje, że polskie kluby odbiegają nie tylko od europejskiej czołówki, ale i od średniaków, gdzie brakuje pieniędzy, stadionów, a zainteresowanie mediów jest dużo mniejsze. Polska liga nigdy nie wykorzysta swego potencjału, jeśli właściciele klubów będą wyręczać dyrektorów sportowych i managerów.
Lech ma ogromne możliwości rozwojowe. Jest akademia, jest gospodarcza siła miasta i regionu, są też wielkie jak nigdzie indziej oczekiwania ogromnej rzeszy kibiców. Trwonienie takich warunków, a obserwujemy to od dekady, woła o pomstę do nieba. Ten klub ma wszystko oprócz jednego: kompetencji zarządzających nim osób. Jak powietrza potrzebuje fachowców, którzy budowaliby drużynę, rozsądnie wprowadzali do niej młodzież, sprowadzali właściwych, tworzących szkielet graczy. Bez tego szkieletu daleko się nie zajedzie. Co pół roku, co rok trzeba będzie budować nową drużynę zastępując sprzedanych piłkarzy kolejnym pokoleniem wychowanków.
Dopóki trwa obecny układ, możemy najwyżej liczyć od czasu do czasu na jakiś niespodziewany sukces, taki jak ostatni awans do fazy grupowej Ligi Europy. Nic trwałego tu nie powstanie, pewne są natomiast kolejne kryzysy, przesilenia, permanentny chaos. Brak kibiców na stadionie pozbawił klub dochodów, ale i uchronił go przed przykrymi konsekwencjami sportowego upadku drużyny i bezradności trenera. Fani byli bliscy uwierzenia, że wielka smuta za nimi. Szybko zostali sprowadzeni na ziemię. Więcej nie uwierzą.