Nie mam za złe Bońkowi, że akurat teraz odwołał selekcjonera Jerzego Brzęczka. Lepiej późno niż wcale. Mam mu natomiast za złe, że go zatrudnił. Boniek był znakomitym piłkarzem, światową gwiazdą. Okazał się dobrym prezesem, odbudował wizerunek skompromitowanej organizacji. Ale na trenerce się nie zna, w dodatku zawodzi go intuicja.
Przez długie, długie lata nasza reprezentacja dołowała, nie potrafiła się zakwalifikować na żaden wielki turniej. Mieliśmy marne pokolenie piłkarzy. Nie potrafiliśmy pokazać światu przyzwoitego napastnika, ratowaliśmy się naturalizowaniem Olisadebe i Rogera. Wreszcie to się zmieniło, doczekaliśmy się piłkarzy, jakich nie mieliśmy od lat 70. Dobry trener zrobiłby z nich drużynę, z której Polacy byliby dumni.
Prezes Boniek postawił na Nawałkę, którego sukcesem był ćwierćfinał Mistrzostw Europy, choć przy odważniejszej grze mogliśmy osiągnąć dużo więcej. Po dwóch latach w Rosji ujawnił trenerską marność, potwierdził ją potem w Lechu, gdzie jedynym jego osiągnięciem okazało się wykorzystanie naiwności i niewiedzy prezesów. Nowym selekcjonerem został trener, który mógł się szczycić jedynie tym, że doprowadził Wisłę Płock, walczącą co rok o utrzymanie, do piątego miejsca w lidze.
Od patrzenia na grę polskiej reprezentacji bolały zęby i łkała dusza. Zawodnicy z topowych lig radzili sobie jakoś z europejskimi średniakami, ale spotykając się ze światową czołówką poddawali się bez walki. Brzęczek jeszcze bardziej niż Nawałka trwonił potencjał Lewandowskiego i innych. Słowa Bońka, że jego posada nie jest zagrożona, napawały smutkiem. Wreszcie stało się. Prezes dał sobie czas, przemyślał sprawę i podjął jedyną chyba racjonalną trenerską decyzję w życiu.
Teraz musi podjął jeszcze jedną, bo znów będziemy mieli autorską drużynę Bońka. Nie on ją poprowadzi, choć zatrudnienie siebie po tym, jak zaangażował Brzęczka, nie byłoby przesadnym dziwactwem. Kiedyś bulwersowaliśmy się, że związkiem piłkarskim, na który patrzy cała Polska, rządzi Grzegorz Lato. Jeśli ktoś twierdzi, że Boniek obszedł się z Brzęczkiem nieelegancko, niech sobie przypomni, jak pan Grzegorz za pośrednictwem mediów zwalniał Beenhakkera. Teraz musimy zaakceptować, że decyzję o obsadzeniu jednej z najważniejszych posad w państwie znów jednoosobowo podejmie prezes PZPN. To od niego zależy, czy doczekamy się porywającej gry biało-czerwonych.
Prawdopodobnie wybór ten został już dokonany, póki co w głowie pana prezesa. Jest się czego bać, bo to może być jeszcze jedna jego niekonwencjonalna decyzja trenerska. Po zakończeniu wielkiej piłkarskiej kariery Boniek został trenerem. Prowadził kluby z południa Włoch – Lecce, Bari, Avellino, następnie Sanbenedettese. Nigdzie miejsca długo nie zagrzał. Objął kadrę Polski, by abdykować po wpadce w domowym meczu z Łotwą. Potem już nikogo nie trenował, trenowali za to przez niego powoływani.
Za dwa miesiące reprezentacja zaczyna walkę o awans na Mistrzostwa Świata, mając w grupie m.in. Anglię. Brzęczek strzelił kiedyś gola na Wembley, w jednym z kilku przegranych meczów po sensacji z 1973 roku. Jest sympatycznym, rozsądnym, powszechnie lubianym i szanowanym człowiekiem. Nie jego wina, że ktoś go wywyższył, a potem brutalnie sprowadził do parteru. Musi teraz z tym żyć.
Może lepiej dla niego, że odchodzi zanim niczego poważnego nie przegrał (w przeciwieństwie do Nawałki). Możemy być pewni, że w meczu z Anglikami reprezentacja Brzęczka znów nie podjęłaby walki, że cały naród musiałby się wstydzić równie mocno, jak podczas spotkań z Holandią i Włochami, że potencjał Lewego, Zielińskiego, Klicha, Milika, Bednarka, Szczęsnego znów zostałby zmarnowany. Dotychczas Boniek nie wybierał dobrze, może dlatego, że szukał w Polsce. Pozostaje wierzyć, że choć raz intuicja go nie zawiedzie.
Józef Djaczenko