Lech stracił Bartosza Salamona, i to prawdopodobnie na miesiąc. Doznał kontuzji w meczu reprezentacji, który był jednym wielkim nieporozumieniem. Spotkania piłkarskie powinno się oglądać z przyjemnością. Obserwowanie ostatniego „widowiska” dostarczyło kibicom samych zgryzot. To była męczarnia dla tych, co grają i dla tych, co na to patrzą. Ludzie tracili nerwy, a ważni zawodnicy zdrowie.
Zbieraninę udającą grę w piłkę na stadionie w Glasgow trudno nazwać reprezentacją. Takiej nie mamy. Zawdzięczamy to trenerskim eksperymentom Zbigniewa Bońka. Po kompromitacji na rosyjskich mistrzostwach świata były lata na odbudowanie drużyny, wykorzystanie potencjału piłkarzy grających w klubach z mocnych europejskich lig. Prezes PZPN powoływał ludzi, na których nikt inny by nie postawił. Zostawił po sobie spaloną ziemię. Czesław Michniewicz mógł w efekcie pokazać światu zgliszcza, bo przecież nie drużynę.
Spędzenie kilku godzin przed telewizorem było ciężkim doznaniem. Pozostał niesmak, poczucie wstrętu i zażenowania, i to mimo absurdalnego wyniku, bo w piłkę grała tylko jedna drużyna, a nie wygrał nikt. Najgorsze wrażenia z pewnością odniósł trener Lecha Poznań, bo właśnie się pozbył najlepszego obrońcy. Bartosz Salamon, który naderwał mięsień przywodziciela, prawdopodobnie wróci do gry dopiero w maju, gdy wszystko będzie posprzątane.
I bez kontuzji Salamona obrona Lecha była osłabiona. Trenerowi pozostali Satka i Milić jako środkowi, uzupełnia ich młody Skrzypczak. Tomasz Kędziora spadł Lechowi jak z nieba. To świetny piłkarz, ale znany przede wszystkim jako boczny obrońca i wahadłowy. Podobno grywał też na środku, ale w tej specjalności trochę mu brakuje do umiejętności Salamona. Jest więc czym się martwić, bo Lecha czekają mecze kluczowe. Ludzie rządzący klubem zapowiedzieli walkę o trofea, ale w charakterystyczny dla siebie sposób zaryzykowali i nie uzupełnili defensywy.