Ratowanie twarzy zamiast walki o tytuł

Zostały trzy mecze do końca sezonu, w tym ten najciekawszy, najbliższy – przeciwko Legii. Biletów nie ma od dawna, ale po ostatnich kompromitacjach nikt nie pokłada już wielkich nadziei w Kolejorzu. W ostatnich dniach kibice dyskutują głównie o nowym sezonie i nowym trenerze.

W niedzielę skonfrontują się zespoły, które niegdyś nadawały ton ligowej rywalizacji, a teraz zawodzą na całej linii. Chcą już tylko uratować twarz. Wciąż mogą załapać się do pucharów, jakby na przekór trwonieniu punktów w kolejnych spotkaniach. Legia zmieniła niedawno trenera, ten nowy niczego nie odmienił. Lech zimą zatrudnił Mariusza Rumaka, dowodząc braku wyobraźni i elementarnej wiedzy tych, co rządzą klubem. Wystarczyłoby zmarnować kilka punktów mniej, a Lech byłby teraz liderem. Wystarczyłoby grać na miarę swego potencjału, a od kilku kolejek cieszylibyśmy się z tytułu. Lechowi nie zależało, ku rozpaczy kibiców.

Kończy się sezon kuriozalny. Duże szanse na mistrzostwo przejdą koło nosa pięciu-sześciu klubom. Długo będą tego żałować. Przyczyny niepowodzeń są różne. W przypadku Lecha jest to totalny brak zawodowych ambicji u klubowych sterników. Nawet ich brak kompetencji można byłoby zatuszować wykorzystując nieudolność konkurencji. Wystarczyło chcieć. Lech odpuścił. Zamierzał tylko przetrwać. Po wyrzuceniu w trakcie sezonu van den Broma, który podzielił los wszystkich bez mała poprzedników, drużynę powierzono trenerowi tymczasowemu. Skutki są opłakane.

Równolegle władze klubu zleciły szukanie nowego trenera. Ostatnio dokonały wyboru. Zespół obejmie pozostający od półtora roku bez pracy Duńczyk, cieszący się uznaniem części ekspertów, choć wiele osób krytykuje tę decyzję twierdząc, że ten trener, podobnie jak w poprzednich swych miejscach pracy, odniesie pojedyncze tylko sukcesy. Jak się wydaje rację mają obie strony. Duńczyk może osiągnąć wartościowe wyniki, ale na krotką metę, bo w Lechu nigdy nie idzie się za ciosem. Nie pozwala na to mentalność właściciela, mało zainteresowanego długofalowymi sukcesami.

Widząc więc, jak przepadają wielkie szanse, trzeba wierzyć w powodzenie misji ratownika pamiętając, że każdy wyrzucany z Lecha trener zaczynał tu pracę od takiej właśnie roli. Już dziś możemy się zastanawiać, jak długo w Lechu wytrzyma Niels Frederiksen, zanim ruszy szukanie następnego ratownika.

Udostępnij:

Podobne