Nie ma co liczyć jeszcze w tym roku na powszechnie oczekiwany przełom w grze Lecha. Możemy mieć nadzieję jedynie na w miarę regularne punktowanie. Kończąca się powoli piłkarska jesień dostarczyła kibicom Kolejorza wielu zgryzot, radości było tyle, co nic. Szybko przepadła wielka szansa powtórzenia emocji pucharowych, zdarzyły się niespodziewane klęski w lidze, a wszystko to przy marnej jakości gry. Niewiele wskazuje, by obecnemu trenerowi udało się przeobrazić drużynę w przynajmniej taką, jaką widzieliśmy w poprzednim sezonie.
Do końca roku Lech rozegra tylko cztery mecze, w tym dwa na własnym boisku. Najciekawiej zapowiada się ten najbliższy, niedzielny, gdy do Poznania przyjedzie Widzew. Będzie to ważne wydarzenie dla kibiców Kolejorza, darzących łódzki zespół szczególnym rodzajem szacunku. Piłkarsko też może być ciekawie. Przeciwnik nie nastawi się na defensywę, nie wycofa się w komplecie na własne przedpole. Zdecydowanym faworytem będzie Lech, mający bez porównania lepszych piłkarzy i nową murawę pozwalającą pokazać umiejętmości, jednak w tym sezonie wielokrotnie przekonywaliśmy się, jak bardzo kuleje jakość gry całego zespołu, zwłaszcza defensywy.
Potem trzeba będzie pojechać do Kielc. Mamy piękne wspomnienia z poprzedniego sezonu, gdy Lech całkowicie zdominował znaną z ambitnej i skutecznej gry na własnym stadionie Koronę, nie pozwalał jej absolutnie na nic. Wygrał 3:0, choć mógł, a nawet powinien dużo wyżej. Nie musi się to teraz powtórzyć. Gospodarze prawdopodobnie zagrają podobnie, być może skuteczniej, natomiast Lech jeszcze tej jesieni nie zbliżył się do pokazanego wówczas poziomu.
Potem w Poznaniu Lech zagra z Piastem, wyspecjalizowanym w remisowaniu kolejnych spotkań. Mecz rozegrany zostanie o nietypowej porze, w niedzielne południe, niczym w dawnych czasach, gdy trzeba było sobie radzić bez oświetlenia. Tyle, że kilkanaście lat temu liga kończyła się najpóźniej w połowie listopada, a wznawiana była na początku marca, bo zimy były bardziej srogie i długie, a podgrzewanie boisk wydawało się technologią z pogranicza science fiction. Mecz rozegrany zostanie 10 grudnia i nie będzie ostatnim w roku, bo trzeba jeszcze udać się do Radomia, czyli na trudny teren.
Nie ma co spekulować, ile punktów uda się w tych czterech spotkaniach zdobyć. Wiemy tylko tyle, że liczenie na komplet jest naiwnością, gdy widzimy, jak prezentuje się drużyna, jak bardzo potrafi zawieść, jak trudno jej powtórzyć dobrą grę z meczu na mecz. Naiwnością jest też oczekiwanie, że wiosną, a raczej wciąż jeszcze zimą, bo 10 lutego, zobaczymy Lecha odmienionego. John van den Brom kilkakrotnie już przygotowywał drużynę do nowych rozgrywek lub nowej rundy i jeszcze się nie zdarzyło, by pokazała się ona z lepszej strony niż przed przerwą. Podobnie bywało w klubach, które prowadził przed Lechem.