Osłabiony, ale odnowiony i zwycięski Lech

Dobry trener musi mieć szczęście, bez niego niczego nie osiągnie. Mariuszowi Rumakowi fortuna w ponownym debiucie w roli szkoleniowca Kolejorza dopisała. Jego zespół pokonał Zagłębie 2:0, w czym pomógł szybko zdobyty gol. Drużynie wciąż do doskonałości daleko, grało się jej trudno, ale nie widać już beztroski, bezmyślności powodującej przegrywanie wygranych meczów. No i miała w decydujących momentach szczęście.

Można się było załamać oglądając ławkę rezerwowych Lecha przed tym meczem. Aż roiło się na niej od juniorów, brakowało graczy z wysoką jakością. Nie dość, że nie mogli grać Ishak, Velde, Dagerstal, Gholizadeh, to kontuzji uległ Blażić, rozchorował się Sousa. Jak by tego wszystkiego było mało, już w pierwszej połowie boisko musiał opuścić Ba Loua, a po przerwie nie wyszedł na nie Milić. Lechowi grało się ciężko, trudno było się spodziewać pewnego zwycięstwa, ale każda jego akcja ofensywna pachniała golem, nie widzieliśmy braku pomysłów, bezproduktywnych podań w środku boiska.

Najlepsze było pierwsze 5 minut. Już po kilkunastu sekundach Kolejorz wywalczył rzut rożny, po dalszych trzech padł gol. Sprezentował go gospodarzom obrońca Ławniczak, znany dobrze w Poznaniu z gry w Warcie. Popełnił błąd, Ba Loua odebrał mu piłkę, wycofał do Szymczaka, który strzelił tak, jak powinien. Jeszcze przez chwilę Lech grał dobrze, ale potem oddał pole Zagłębiu, które opanowało sytuację, stosowało pressing, dążyło do wyrównania. Nie oddawało jednak strzałów.

Dużo się w grze Lecha poprawiło. O wiele szybciej operuje piłką, błyskawicznie przenosi ją do przodu, stwarza groźne sytuacje. Pogorszyło się natomiast wyprowadzanie piłki spod własnej bramki. Nastawione na pressing Zagłębie raz po raz przejmowało ją i inicjowało kolejne ataki, na szczęście nieskuteczne, źle zorganizowane. Miało przewagę, a Lech sprawiał wrażenie grającego na czas, próbującego przetrwać trudny okres. Kiedy jednak wyprowadzał szybki atak, robiło się bardzo groźnie.

Trzymającego się za bark, opuszczającego boisko Ba Louę musiał zastąpić Czerwiński, bo Lechowi zabrakło skrzydłowych. Rozegrał na szczęście dobre spotkanie, przeprowadził wiele dobrych akcji, dośrodkowywał. Mimo iż Zagłębie miało inicjatywę, w pierwszej połowie niczego nie zdziałało. Gościom było potem łatwiej, bo w drugiej połowie nie mógł grać Milić, na kluczowej pozycji środkowego obrońcy zastąpił go młody Gurgul. Dobrze się wywiązał z zadania, nie można mieć do niego o nic pretensji, podobnie jak do innych defensorów. Ta formacja po przerwie zimowej gra dużo lepiej i pewniej.

Lech miał jednak ewidentne luki w składzie, a jedna z nich nazywa się Barry Douglas. Ten zawodnik nieźle rozgrywał, ale zostawienie go w obronie niosło poważne ryzyko. Kompletnie stracił szybkość, przegrał wszystkie pojedynki biegowe. W drugiej połowie wszedł za niego do gry Andersson, który orłem defensywy nie jest, ale grał bez porównania lepiej niż jesienią. Mecz był ciekawy, bo Zagłębie dążyło do wyrównania, a sprawiającego wrażenie uśpionego Lecha stać było na szybkie ataki. Podania Czerwińskiego, Periery, Hoticia siały spustoszenie w obronie gości. Gdyby nie błędy w rozegraniu i proste straty, padałyby kolejne gole, bo goście często zapędzali się do przodu.

Jedna taka akcja wyszła Lechowi pierwszorzędnie. Marchwiński otrzymał na lewym skrzydle podanie, rozpędził się mijając obrońcę i wycofał piłkę do będącego tuż przed polem karnym Murawskiego, a ten oddał bardzo mocny, plasowany strzał, po którym Jasmin Burić, były bramkarz Kolejorza był bez szans. „Marchewa” mógł być bohaterem meczu, bo przy innej kontrze strzelił w łatwej wydawałoby się sytuacji niecelnie. Największym jednak pudłem popisał się gracz Zagłębia Pieńko, który uwolnił się od graczy Lecha, popędził samotnie na bramkę Mrozka, ale świetną okazję haniebnie zmarnował.

Co ciekawe, mimo momentami dużej przewagi gości bramkarz Lecha nie miał wiele pracy, co zawdzięcza kolegom z obrony. Tak teraz gra ten zespół. Z powodu zadymienia boiska, spowodowanego przez fanów Zagłębia i zaprzyjaźnionego z nim Zawiszy Bydgoszcz, sędzia przedłużył mecz o 9 minut. Goście nacierali, Lech bronił się mądrze, długo i swobodnie rozgrywał, mógł dołożyć trzecią bramkę, zwłaszcza już po upływie doliczonego czasu. Wydawało się, że obrońca z Lubina zatrzymał piłkę ręką, karnego jednak sędzia nie podyktował.

Udostępnij:

Podobne

Koniec roku weryfikuje oczekiwania

Miało być przepięknie. Prezentujący atrakcyjny, ofensywny futbol Lech wypracowałby w tym roku przewagę nad największymi ligowymi rywalami i wiosną pewnie zmierzał po mistrzostwo, by potem

Niech nas znów zaskoczą. Byle pozytywnie

Niewiele brakowało, by Lech nie poniósł konsekwencji ubiegłotygodniowej niespodziewanej obniżki formy. Spośród jego największych konkurentów w walce o mistrzostwo tylko Raków odniósł zwycięstwo, w charakterystyczny