Po 23 kolejce ekstraklasy grający też w pucharach Lech z 39 punktami zajmuje 3 miejsce. Daje to średnią 1.70 punktu na mecz. W poprzednich latach bywało z tym różnie. Problem z graniem na kilku frontach mieli: Dariusz Żuraw i Maciej Skorża czy Czesław Michniewicz (choć nie w Lechu). Wielu ekspertów i kibiców stara się do tego grona dorzucić Holendra, jednak czy słusznie? Osoby po drugiej stronie barykady twierdzą, że wszystko jest idealnie, a obecny trener jest najlepszy w historii klubu. Jak jest naprawdę? Która strona ma rację, a może prawda leży pośrodku? Poszukałem odpowiedzi na kluczowe pytanie: Czy John van den Brom potrafi łączyć puchary z ligą?
Gdy Lech zdobył mistrzostwo Polski i marzył o Lidze Mistrzów, przyszła najbardziej niespodziewana wiadomość: Maciej Skorża opuszcza posadę trenera. Zastąpił go nikomu nie znany John van den Brom, który musiał na samym początku mierzyć się z Qarabagiem. Po tym pojedynku trzeba było odłożyć marzenia o Lidze Mistrzów na następne sezony. W ekstraklasie również nie wyglądało to dobrze, zaczęła się seria porażek. Już w sierpniu pojawiały się głosy, że trzeba rozstać się z byłym opiekunem m.in. Anderlechtu. Tak się nie stało. Udało się awansować do fazy grupowej Ligi Konferencji, a na krajowym podwórku pojawiły się zwycięstwa. Po sierpniowej porażce ze Śląskiem Wrocław Kolejorz nie dał się w lidze pokonać przez ponad 2 miesiące. Prawdą jest, że drużyna musiała pożegnać się z Pucharem Polski, ale dzięki awansowi do fazy pucharowej europejskich pucharów i dobrej pozycji w ekstraklasie z widokiem na wiosenną walkę, bilans można uznać za pozytywny.
Celem na wiosnę była próba walki o mistrzostwo, a jeśli się nie uda, to zajęcie miejsca gwarantującego europejskie puchary. Lecha czekał też dwumecz z Bodø/Glimt, z którego poznaniacy wyszli zwycięsko. Co najmniej przyzwoicie prezentuje się sytuacja na polskich boiskach. Drużyna Johna van den Broma co prawda przegrała walkę o tytuł, ale znajduje się na najniższym stopniu podium. Pomimo dużych trudności na początku, sytuacja z biegiem czasu wygląda coraz lepiej. Na europejskich salonach Kolejorz jest jedynym reprezentantem Polski i zarazem dumą kraju, a w ekstraklasie spełnione jest minimum, jednak jak to się ma do poprzednich prób łączenia gry na dwóch frontach?
Dariusz Żuraw po zdobyciu wicemistrzostwa przebojem wdarł się do fazy grupowej Ligi Europy. Trzeba pochwalić jego drużynę za świetne boje w kwalifikacjach: przeciwko Valmierze, Hammarby, Apollonowi Limassol i Charleroi, ale niestety to są nieliczne pozytywy sezonu 2020/21. W grupie jego podopieczni pokonali tylko u siebie Standard Liege i uplasowali się na końcu stawki. W Ekstraklasie trener Żuraw utrzymywał posadę przez 23 kolejki, w których zdobył 29 punktów, daje to średnią 1.26 punktu na mecz. Dla porównania w tym sezonie Lech rozegrał w Europie o 6 spotkań więcej, a zgromadził 10 ligowych oczek więcej. Mimo słabych wyników, kasa klubowa zanotowała pokaźne wpływy, które pozwoliły zbudować najlepszą kadrę w kraju i po następnej kampanii cieszyć się z mistrzostwa.
Po zdobyciu mistrzostwa w 2015 roku drużyna prowadzona przez Macieja Skorżę awansowała do Ligi Europy. Mimo to trener nie utrzymał długo posady. W rozgrywkach grupowych był szkoleniowcem tylko podczas 2 pierwszych spotkań, a w ekstraklasie po 11 serii gier pożegnał się z posadą. Powodem zwolnienia była tragiczna średnia 0.45 punktu na mecz i pozycja w strefie spadkowej. Nowym trenerem został Jan Urban. Nie udało mu się awansować do fazy pucharowej Ligi Europy, ale Kolejorz znacznie poprawił sytuację ligową. Pod panowaniem legendy Osasuny udało się wykręcić średnią 1.65 punktu na mecz, dźwignąć się na 7 pozycję w ekstraklasie i zagrać w finale krajowego Pucharu. Dwukrotnego mistrza Polski z Lechem kompletnie przerosła misja łączeniu kilku frontów, jego następcy szło znacznie lepiej, ale on nie musiał się mierzyć z taką liczbą spotkań. Jak widać, John van den Brom na tle poprzedników wypada znacznie lepiej, mimo większej intensywności spotkań.
Ostatnim polskim klubem przed Lechem, który zakwalifikował się do fazy grupowej europejskich rozgrywek, była warszawska Legia. Drużyna Czesława Michniewicza dzięki pragmatyzmowi potrafiła wygrywać ze znacznie silniejszymi oponentami. Główną przyczyną zwolnienia była postawa ligowa. W 10 spotkaniach jego podopieczni zdobyli tylko 9 punktów, daje to średnią 0.90 punktu na mecz. Misja ratowania została powierzona Markowi Gołębiewskiemu – trenerowi rezerw, który nie miał żadnego doświadczenia na tym poziomie. Misja zakończyła się fiaskiem. Nowy trener nie uzyskiwał takich wyników w Europie jak poprzednik, a na krajowym podwórku ze średnią 0.50 punktu na mecz pozostawił zespół w strefie spadkowej. Ten przykład świadczy o tym, że nie tylko szkoleniowcy Lecha nie potrafili poradzić sobie z większą liczbą meczów.
Kibice takich klubów, jak Lech, co sezon wymagają mistrzostwa. W tym sezonie było to zadanie ekstremalnie trudne. Wszystkie okoliczności i rozgrywanie znacznie większej liczby meczów niż rywale – to czynniki, które usprawiedliwiają brak triumfu. Widać, że poprzednicy radzili sobie znacznie gorzej. Często przypłacali to stratą posady. Holenderski trener już osiągnął historyczny międzynarodowy wynik, a wciąż jest szansa na dobry wynik w lidze. Prawie pewne jest, że w przyszłym sezonie znów będzie możliwość przeżycia kolejnej europejskiej przygody. Klub dzięki temu zarabia duże pieniądze, pozwalające na wzmacnianie składu i zyskuje rosnący współczynnik dający rozstawienie w przypadku losowań. Oczywiście, mogło być jeszcze lepiej, ale widać doskonale, że trener John van den Brom potrafi skutecznie łączyć puchary z ligą.
Mikołaj Duda