Kto na początku sezonu twierdził, że John van den Brom nie poradzi sobie w Poznaniu, musiał zmienić zdanie. Awans do fazy grupowej Ligi Konferencji nie był dla krajowego mistrza trudny, bo przeciwników miał tak „klasowych”, że dałby radę nawet bez trenera. Natomiast późniejsze punktowanie w lidze i gra w Europie budziły szacunek, jednak holenderski trener niczego jeszcze nie osiągnął. Najbliższe dni będą kluczowe dla oceny jego pracy.
Dwaj Portugalczycy postawili go w trudnym położeniu. Najpierw nieodpowiedzialność Rebocho, potem strzelecka nieudolność Amarala nie pozwoliły wygrać w Wiedniu, czyli awansować i kontynuować grę w Europie wiosną. Teraz trzeba wznieść się na piłkarskie wyżyny, by sprostać klasowej hiszpańskiej ekipie. Wywalczenie punktu nie jest zadaniem niewykonalnym, ale warunek jest jeden – żaden piłkarz nie może podchodzić lekceważąco do swych obowiązków, a niestety zdarza się to nagminnie. Trener na wybryki podopiecznych patrzy przez palce.
Odpadnięcie z Ligi Konferencji w sytuacji, gdy awans był o krok, potraktowane zostałoby jako klęska. Oczywiście nie przez znane z minimalizmu władze klubu, ale przez kibiców, komentatorów, ekspertów, czyli przez wszystkich normalnych ludzi. Trener zdaje sobie z tego sprawę. Oby potrafił przygotować swój zespół tak, jak przed meczem w Walencji, gdy blisko było wywalczenia punktu z Villarrealem będącym w duże lepszej formie niż dziś, prowadzonym jeszcze przez wytrawnego trenera.
Najpierw jednak trzeba zagrać z liderem ligowej tabeli. Wiedeńskie frajerstwo spowodowało, że Lecha co kilka dni czeka arcytrudny egzamin. Mecz z Villarrealem można byłoby rozegrać na luzie, ciesząc się konfrontacją z tak renomowanym rywalem. Tymczasem od czwartku do czwartku należy grać na maksymalnym poziomie koncentracji wiedząc, że porażki zrujnują jesień. Gdyby Lech kolejny raz dał się ograć Rakowowi, szanse na doścignięcie go byłyby iluzoryczne, mimo perspektywy całej rundy rewanżowej i dwóch jeszcze meczów w tym roku.
W ostatnich latach Raków przyjeżdżał do Poznania jak po swoje. Lech nie potrafił mu się oprzeć, mimo iż z góry było wiadomo, jak przeciwnik zagra, bo stosuje tę samą taktykę od lat: zdecydowany i aktywny pressing, żelazna obrona, gdy trzeba powstrzymywać ataki i błyskawiczne przechodzenie do ofensywy z wykorzystaniem umiejętności Ivi’ego Lopeza. Kolejorz recepty na to nie znajduje. Ostatnio na przeszkodzie stanął błąd w obronie i brak zdecydowania Bednarka nie wychodzącego do dośrodkowania. Superpuchar to osobna bajka. Lech był bez formy i grał rezerwowymi.
Tym razem musi być inaczej. Raków sposobu gry nie zmieni. Składu także nie, postawi na swych najlepszych graczy. Natomiast trener Lecha musi żonglować swymi zawodnikami, by ich nie „zajechać” przed czwartkiem. Mecz w Wiedniu był wyczerpujący, ale teraz wypada dać z siebie nie mniej ze świadomością, że w czwartek znów trzeba wznieść się na wyżyny. Z Rakowem nie wolno przegrać, by wiosną było o co walczyć. Zmiany w składzie są murowane, z pewnością trener nie wystawi tym razem trzech defensywnych pomocników. Pewna jest gra Karlstroma, wykluczonego kartkami z meczu pucharowego.
Niestety, Rebocho nie znajdzie czasu na przemyślenie tego, co zrobił w Wiedniu. Alternatywy brak, chyba że trener zastosuje rozwiązanie karkołomne, np. ze skrzydłowym w roli bocznego obrońcy, albo z przestawieniem Czerwińskiego na lewą stronę boiska. Gdy nie można liczyć na odpowiedzialność kluczowych do niedawna graczy, przed najtrudniejszym i najważniejszym meczem ligowym jesieni pozostaje brać pod uwagę nietypowe kombinacje. Na odpoczynek zasłużył Ishak. Szkoda, że Sobiech nie jest dla niego żadną alternatywą. Tylko skrzydłowych Lech ma w nadmiarze, ale żaden obecnie nie gwarantuje niczego dobrego. Velde i Ba Loua coraz mocniej pracują na miano pomyłek transferowych. Skóraś nie odzyskuje formy sprzed tygodni, a rzadko grający Citaiszwili przekonuje tylko w niektórych spotkaniach.