Dwukrotnie Lech w tym sezonie mierzył się z Pogonią Szczecin. Mecze te były bardzo do siebie podobne, remisy nie odzwierciedliły przewagi Kolejorza. Rywalowi sprzyjały szczęście, nieskuteczność poznaniaków, także sędziowska nieudolność. W ten sposób przepadły 4 punkty. Niestety, podobnych meczów było więcej. Lechowi w lidze trudno się wygrywa. Zupełnie inną twarz pokazuje w pucharach.
Przewaga w posiadaniu piłki, dużo większa liczba strzałów i podań, a wynik remisowy. W niedzielę mogło być gorzej, bo po katastrofalnym zagraniu Bednarka Pogoń prowadziła i gdyby nie błyskawiczna odpowiedź Ishaka, to mogłoby być coraz bardziej nerwowo, Lech wcale nie musiał doprowadzić do wyrównania. Pech go tego popołudnia nie opuszczał. Ishakowi rzadko zdarza się spudłować karnego, zrobił to teraz strzelając tak, że Stipica nie mógł nie obronić. Murawski przypadkowo dotknął piłki ręką, zrobił to na granicy pola karnego, ale jego dłoń znalazła się po złej stronie linii.
Wyczynów pana Pawła Raczkowskiego nie można oceniać w kategoriach pecha. Warszawski sędzia podjął decyzję, która wpłynęła na przebieg, a prawdopodobnie i wynik meczu. Wybiegającego w kontrataku na dobrą pozycję Sousę staranował Triantafyllopoulos, który miał już żółtą kartkę i za to, czego się dopuścił, powinien jeszcze w pierwszej połowie wylecieć z boiska. Sędzia puścił grę, by potem do tej sytuacji już nie wrócić. Przyznał Lechowi rzekomą korzyść, która nie Kolejorza uratowała, ale Greka i jego zespół. Trudno się dziwić wściekłości piłkarzy i trenera, bo to nie pierwsza rażąco niesprawiedliwa decyzja tego nieudolnego arbitra.
O wyniku w dużym stopniu zadecydował więc pan Raczkowski z Warszawy, choć trzeba przyznać, że gdyby Lech był bardziej skuteczny, gdyby miał solidnego bramkarza, gdyby bardziej do jedenastki przyłożył się Ishak, a Murawski w inny sposób wyciągnął rękę, mecz i tak byłby wygrany. Trudno nie pamiętać szczecińskiego spotkania tych drużyn, gdy Lech wyrównał, wyszedł na prowadzenie, uzyskał tak dużą przewagę, że brak kolejnych goli jest trudny do zrozumienia. Za to w doliczonym czasie Pogoń uratował Barry Douglas nokautując rywala łokciem w polu karnym. Głupiej tracić punktów nie można.
Gdyby zliczyć wszystkie mecze, w których Lech miał znaczną przewagę, a których nie wygrał z powodu nieskuteczności lub zwykłego pecha, gdyby zsumować zmarnowane w ten sposób punkty, to okazałoby się, że można było realnie myśleć o obronie mistrzowskiego tytułu. Brak umiejętności zdobywania bramek, trwonienie wielu okazji, to główna bolączka Kolejorza. John van den Brom pracuje już prawie rok z tym zespołem. Skład ma słabszy niż jego rywalizujący tylko w ekstraklasie poprzednik. Trzeba wierzyć, że tym razem właściciel klubu nie uruchomi po sezonie trybu oszczędnościowego i zadba o realne wzmocnienia, dając trenerowi narzędzia do pracy nad usunięciem największej bolączki tej drużyny.
Na szczęście w Europie Lech gra znacznie skuteczniej. W starciach z solidnymi zespołami zdarzały mu się spektakularne pudła („Marchewa” w Norwegii), ale nie miał aż tylu dobrych okazji bramkowych, co w lidze. Być może dlatego starał się wykorzystywać te, które udawało się wypracować. Dzięki solidnej obronie i lepszej skuteczności pokonał oba skandynawskie zespoły. W meczach z Fiorentiną okazji bramkowych będzie miał dużo mniej niż zwykle, a stracił graczy jeszcze niedawno napędzających jego ofensywę – najpierw Amarala, potem Szymczaka. Na domiar złego Lech ma w Velde tylko pół skrzydłowego. W niektórych meczach, takich jak ostatni z Pogonią, Norweg przestaje istnieć.