Po ostatnich wyczynach Lecha można się było bać o jego postawę w meczu z Koroną Kielce. Zwłaszcza po ujawnieniu składu na ten mecz, a na boisku pokazało się aż siedmiu Polaków, co tu się rzadko zdarza, w tym czterech młodzieżowców, co nie zdarzyło się od początku sezonu. Ekipa Jacka Zielińskiego nie przegrywała dotychczas z mocnymi ekipami, a Lecha do takich mimo ostatnich wpadek można jeszcze zaliczać. Kolejorz poradził sobie na szczęście, a o wyniku 2:0 zadecydowała klasa czołowych graczy.
Mecz tych drużyn w Kielcach wygrał Lechowi Patrik Walemark, autor hat tricka. Teraz dwukrotnie kolegom asystował. Niewiele mu brakowało do zdobycia gola, w drugiej połowie trafił tylko w słupek po solowej akcji. Gdy przyspieszał, gubił obrońców, mylił ich prostymi balansami ciała. Oddał kilka niezłych strzałów. Górował jakością nad wszystkimi graczami na boisku, kroku dotrzymywał mu tylko Gholizadeh. Ich akcja dała pierwszego gola, a stało się to w okresie, gdy toczył się wyrównany pojedynek równorzędnych zespołów. Wystarczyło wejście Irańczyka w pole karne, odegranie do Walemarka, ten posłał krótkie zwrotne podanie, a Ali mierzonym, lekkim strzałem przy słupku wyprowadził Lecha na prowadzenie.
Działo się to w pierwszej połowie. Korona nie rzuciła się od razu do odrabiania strat, ale i tak miała lekką przewagę, bo Lech spuścił nieco z tomu. Nie miał wyrównanego składu, nie można bowiem porównać jakości skrzydłowych. Grający w wyjściowym składzie, biegający po lewej stronie Lisman dużo musi się jeszcze nauczyć, bo póki co wyraźnie odstaje od kolegów. Wszystkich kolegów, bo nie było go już na boisku, gdy wszedł na niej inny statysta – Fiabema. Młody Polak starał się wykorzystywać wolne przestrzenie, współpracować z partnerami, cóż jednak z tego, gdy piłka jeszcze go nie słucha, niecelnie dośrodkowywał, unikał dryblingów.
Do przerwy wynik się nie zmienił, a druga połowa przyniosła narastającą przewagę Lecha. Był o włos o zdobycia dalszych goli, prześladował go jednak pech. Korona ratowała się cudem, w ostatniej chwili. Nastąpił moment, gdy wydawało się, że niewykorzystane sytuacje zemszczą się jak zwykle. Mniej więcej w połowie drugiej części gry Korona mocno przycisnęła ujawniając, jak wielkie problemy ma Lech z wyprowadzaniem piłki z własnego przedpola. Raz po raz ją tracił, kielczanie rozgrywali akcje w polu karnym, brakowało tylko strzałów, a gdy już uderzali, Lecha ratował niezawodny Mrozek.
Wydawało się, że do końca trzeba będzie drżeć o wynik, jednak Walemark tak obsłużył Ishaka, że ten popędził sam na bramkę Korony posyłając piłkę obok bramkarza do siatki. Korona nie rezygnowała z ataków, a Lech sztampowo wyprowadzał kontrataki kopiąc daleko w kierunku Hakansa, który wszedł na boisko dopiero w drugiej połowie. Ten toczył pojedynki biegowe z obrońcami, niektóre nawet wygrywał, ale kolejnych bramek to nie przyniosło, mimo iż kilka razy było blisko. Po ostatnim gwizdku na trybunach wypełnionych młodzieżą zapanowała radość. Lech dał dowód, że wciąż go stać na niezłe mecze, pewnie niejeden jeszcze wygra próbując ratować to, co wciąż jest do uratowania.