To jeden z tych piłkarzy Lecha, którym tureckie zgrupowanie posłużyło najbardziej. Został najlepszym strzelcem drużyny w meczach sparingowych, w dodatku w momencie, gdy znalazł się na zakręcie ledwo zaczynającej się kariery. Pojawiła się dla niego szansa znalezienia optymalnego miejsca na boisku i konkretnej pomocy drużynie borykającej się z brakiem napastnika. Pozycję tę „Marchewa” obsadziłby z powodzeniem.
Dopiero kilka tygodni temu przestał być nastolatkiem, a wydaje się, że jest piłkarzem Lecha już szmat czasu. Wszystko przez to, że debiutował jako niespełna siedemnastolatek. Choć nie był napastnikiem, od początku przejawiał smykałkę do strzelania bramek. Pierwszą zdobył już w debiucie, stając się najmłodszym strzelcem Lecha, na poziomie ekstraklasy, w historii klubu. Wydawało się, że otwiera się przed nim wspaniała kariera, po pokonaniu bramkarza Legii stał się wielką nadzieją kibiców.
Przyszły jednak problemy. Borykał się z kontuzją, potem z wejściem na właściwą ścieżkę rozwoju, grywał na różnych pozycjach. Nawet gdy mecze mu nie wychodziły, gdy denerwował łatwymi i seryjnymi stratami piłki i nieudanymi podaniami, obserwatorzy nie mieli wątpliwości, że to wielki talent. Podziwiali jego sposób przemieszczania się na boisku, miękkie i płynne ruchy, panowanie nad piłką. Wszystko to niestety wydawało się iść na marne, a piłkarz, w przeciwieństwie do wielu kolegów, którzy dziś grają w topowych ligach, nie chciał dokształcać się w słabszych zespołach, dających możliwość regularnych występów.
Przed wyjazdem na obóz przygotowawczy trener Maciej Skorża martwił się o przyszłość tego zawodnika. Traktował go jako swą porażkę podczas pracy w Poznaniu. Podkreślił jednak, że na pierwszych treningach w 2022 roku Filip prezentuje się lepiej i ma wreszcie szansę „odpalić”. Mecze sparingowe, w których stawiał na „Marchewę”, wydają się to potwierdzać. Piłkarz ten dobrze się poczuł grając blisko bramki przeciwnika, a dzieje się to w momencie, gdy Lechowi brakuje zmiennika dla Mikaela Ishaka, który zresztą przez chorobę z opóźnieniem dotarł na obóz treningowy i nie załapał się na grę w żadnym sparingu.
Latem Lech sprowadził Artura Sobiecha, napastnika doświadczonego, o uznanej renomie. Tyle, że korzyści z niego nie było żadnej, bo prawie wcale nie grał. Maciej Skorża, zdeterminowany w dążeniu do konkretnego celu, chciał mieć w każdym spotkaniu jak najmocniejszy skład, więc Ishak, najlepszy napastnik całej ligi, grał non stop, nawet gdy zacinał się w strzelaniu goli. W Turcji Lech pozostał bez żadnego napastnika, bo u Sobiecha pojawiły się symptomy powikłań po przejściu zakażenia wirusem i wrócił do Poznania na szczegółowe badania. Na szczęście nie wykazały one niczego złego, piłkarz wznowił treningi, ale długo potrwa dojście do pełnej formy fizycznej. Do formy strzeleckiej może dojść dużo później, o ile w ogóle mu się to w Poznaniu powiedzie.
Lech prawdopodobnie rozgląda się za dodatkowym napastnikiem, będzie chciał takiego wypożyczyć. To jednak ryzyko, bo pozycja jest specyficzna, nigdy nie wiadomo, czy taki zawodnik spełni oczekiwania. Alternatywą jest znalezienie napastnika we własnych szeregach. Takiego, jak „Marchewa”, który nie jest klasyczną „dziewiątką”, nie gra tyłem do bramki, nie zmaga się z rosłymi obrońcami o górne piłki. Ma jednak strzelecki instynkt, dobre panowanie nad piłką, umiejętność ustawiania się tam, gdzie może znaleźć się piłka, potrafi mocno i celnie strzelić, także w sposób niekonwencjonalny.
Właśnie on mógłby operować pod bramką przeciwnika, gdyby z jakiegoś powodu zabrakło Ishaka. Mógłby też grać u boku Szweda. Wydaje się, że to dla młodego piłkarza optymalna pozycja. Dobrze się czuje w środku pola, potrafi szybko przemieścić się pod bramkę i stworzyć zagrożenie, wykończyć akcję. W sparingach to udowodnił. Maciej Skorża z pewnością możliwość taką dostrzegł. Kto wie, czy to nie koniec telenoweli pod tytułem: „Co począć z Filipem Marchwińskim?”.