Nadzieja przywrócona. Na jak długo?

Czasami o powodzeniu, o radości lub smutku tysięcy ludzi decyduje jedno udane dotknięcie piłki. Zupełnie inne nastroje panowałyby dziś wśród fanów Lecha Poznań, gdyby nie udana akcja Pereiry, Salamona, Ishaka. Ten ostatni, choć nie trafił czysto w piłkę, zdobył bramkę przywracającą wiarę w sukces. Na trybunach i na ławce Lecha zapanowała radość, jakby udało się dokonać czegoś wielkiego, a to przecież zwykły gol, który równie dobrze mógł paść po przeciwnej stronie boiska, bo rywal miał więcej ku temu sposobności.

Nikt nigdy nie twierdził, że futbol to gra sprawiedliwa, jednak jeśli szczęście komuś dopisze, to może być pewny, że los szybko sobie to coś odbierze. Pogoń nie była lepsza od Lecha w meczu ćwierćfinałowym Pucharu Polski, ale szczęśliwie awansowała. Lech był słaby w meczu niedzielnym, zagrał gorzej niż wtedy, ale wygrał dzięki temu, że przeciwnik był nieskuteczny i dał się zaskoczyć.

Stało się to w momencie, gdy coraz częściej z widowni rozlegały się gwizdy kwitujące nieudane zagrania piłkarzy Lecha. Gdyby goście wykorzystali którąś ze swych szans, albo nie pozwolili się skaleczyć w kluczowej akcji, zamiast euforii mielibyśmy przygnębienie. 34 tysiące ludzi na trybunach zapewnia mocne wsparcie, ale kiedy skumuluje się złość z poprzednich tygodni, łatwo o wybuch zbiorowej wściekłości, o gwizdy i złorzeczenie ludziom odpowiedzialnym za to, co stało się z drużyną w ciągu roku.

Nawet jeśli uzyskane w niedzielę punkty trudno uznać za w pełni zasłużone, to pozostawiają one Lecha przynajmniej na chwilę w grze o mistrzostwo. Przeciwnicy, z wyjątkiem rozpędzonej Jagiellonii, trwonią punkty. Szanse na tytuł są poważne, wystarczy w miarę regularnie punktować, a najtrudniejsze mecze (z wyjątkiem pojedynku z Legią) są już za Lechem. Drużyna z ubiegłego sezonu z pewnością by z tym sobie poradziła. Obecnej będzie trudno. Jakości jest w niej niewiele, najwartościowsi gracze są dalecy od formy, zespół źle funkcjonuje, a na ławce rezerwowych zrobiło się pusto.

Trenera zawsze można krytykować, nie jest to zresztą osoba z najwyższej szkoleniowej półki. Lepiej jednak wskazać, kto zrezygnował z pozyskania fachowca i widząc, że zespół stopniowo się sypie, nie był zainteresowany jeśli nie wzmocnieniem, to choćby uzupełnieniem składu. Mariuszowi Rumakowi jest trudniej niż Dariuszowi Żurawiowi, też zatrudnionemu w trybie oszczędnościowym. Żuraw miał do dyspozycji kilku zdolnych, palących się do gry wychowanków, w drużynie panowała rywalizacja. Obecnie jej brakuje, nie ma kogo promować występami w lidze.

O Lechu wciąż się mówi jako o kandydacie do mistrzostwa. Rzadko wspomina się o tym, że przed super ważnym meczem z Pogonią trener miał tylko dwóch skrzydłowych, a żaden z nich nie jest w choćby przeciętnej dyspozycji. Słabo wyglądała obsada bocznej obrony. Czołowy napastnik wciąż jest rekonwalescentem i gdyby nie zdobył gola dodającego mu skrzydeł, raczej nie wytrzymałby ma boisku całego spotkania. Brakuje też alternatywy na „dziesiątce”. Gdyby zdrowia nie odzyskał Sousa, trzeba byłoby szukać rozwiązania awaryjnego. Defensywę ratuje tylko klasa Salamona.

I taka drużyna ma walczyć o tytuł? Gdyby stało się to faktem, mówilibyśmy o Rumaku jako o cudotwórcy. Na taki zespół Maciej Skorża nawet by nie spojrzał, słusznie twierdząc, że nie ma narzędzi do realizacji tego, czego się od niego oczekuje. Jakikolwiek sukces tej drużyny dokonałby się na przekór zarządowi klubu rozmiłowanemu w spokojnym trwaniu.

Udostępnij:

Podobne