Rozegranie derbowego meczu między Wartą a Lechem przy ul. Bułgarskiej, a nie w Grodzisku Wielkopolskim, byłoby rozwiązaniem kontrowersyjnym, choć raczej korzystnym dla obu klubów, a niekorzystnym dla Rakowa Częstochowa i Pogoni Szczecin, liczących na stratę przez Lecha punktów w wyścigu o mistrzostwo kraju. Dyskusja, jaka toczy się wokół zmiany lokalizacji staje się żenująca, a przy okazji przekonujemy się, jakim zaściankiem sportowym stał się Poznań. Władze samorządowe powinny to potraktować jako wyrzut sumienia.
Warta Poznań nie rozgrywa swych meczów w Poznaniu. Jej wildecki obiekt do tego się nie nadaje. Sukces w postaci awansu do ekstraklasy był nagły, zabrakło czasu na przygotowanie się do niespodziewanej sytuacji. Było to jednak prawie dwa lata temu. Od tego czasu nic właściwie się nie zmieniło, pojawiły się tylko dość odległe plany. Zieloni wszystkie swe mecze rozgrywają na cudzym stadionie, oddalonym od Poznania o 50 kilometrów. Klub nie ma wielu kibiców, ale są oni wierni. I coraz bardziej zdegustowani.
Zanim zapadła decyzja o wyborze domowego obiektu Warty, rozważano wynajęcie stadionu miejskiego, użytkowanego przez Lecha. Trzeba byłoby ponosić koszty organizacyjne, te zaś byłyby tak wysokie, że niewielka frekwencja z pewnością by ich nie zrekompensowała. Decyzja o podróżach do Grodziska była w tej sytuacji racjonalna, choć kompromitująca dla poznańskiego samorządu.
Rozegranie derbowego meczu przy Bułgarskiej byłoby dla Lecha korzystne, bo mógłby liczyć na doping fanów i mieć większe szanse na zwycięstwo. Na wyjazdach idzie mu bowiem dużo gorzej niż w domu. Warta do Grodziska przywykła, ale z meczów wyjazdowych przywozi całkiem sporo punktów. Z dobrej strony pokazywała się także przy Bułgarskiej, gdzie Lech musiał się natrudzić i mieć dużo szczęścia, by ją pokonać. Finansowo zmiana lokalizacji meczu byłaby opłacalna dla klubu z Wildy, bo sprzedałby co najmniej 20 tysięcy biletów. Trzeba jednak byłoby o kosztach rozmawiać ze spółką zarządzającą stadionem, zależną od Lecha. I wysłuchiwać głosów krytyki, bo stadion miejski to nie stadion Warty.
Poznań chwali się tym, czego nie ma w innych miastach: tu derby są wyjątkowe, bezpieczne, nikt nie zieje nienawiścią do przeciwników, szanują się oni wzajemnie. Kibice Lecha kochają swój klub, ale Warcie nie życzą źle, a fani Zielonych zdają sobie sprawę, że choć zawsze będą żyć w cieniu Kolejorza, to i dla siebie znajdą ciekawą przestrzeń. To wszystko rzeczywiście godne jest podziwu, ale podróżowanie do Grodziska, by rozegrać derby Poznania – już nie.
Miasto ma pecha do prezydenta. Pan Jaśkowiak nie wygrałby tak łatwo wyborów, gdyby głosujący nie kierowali się polityką, nie wybierali partii. Choćby ten kandydat miał w programie zburzenie wszystkich obiektów sportowych, wprowadzenie zakazu wjazdu do miasta samochodów, też by wygrał. To jest wynaturzenie, przez które baza sportowa miasta nie będzie lepsza. Prezydent nie ma zamiaru w nią inwestując powtarzając, że nie ma na to kasy. Na to nikt nie ma kasy. Trzeba ją zorganizować. W wielu miastach, biedniejszych od Poznania, dali radę. Bo chcieli.
Mieszkańcy Krakowa i Łodzi zazdroszczą nam bezkrwawych derbów. A my im zazdrościmy prezydentów dbających o rozwój miasta, o pozostawienie po sobie czegoś wartościowego. Co pozostanie po panu Jaśkowiaku? Pozwężane, zakorkowane ulice i puste trasy dla cyklistów? Cracovia i Wisła, ŁKS i Widzew mają nowe stadiony. Prezydenci tych miast dbają o potrzeby mieszkańców, nie powtarzają komunałów o „braku środków”. Miasta te mają też duże hale widowiskowe, gremialnie odwiedzanie przez mieszkańców Poznania, którzy u siebie nie mogą uczestniczyć w ciekawych widowiskach, koncertach gwiazd. Kilka lat temu prezydent Jaśkowiak stwierdził, że budując stadion na Euro 2012, Poznań fundusze inwestycyjne wyczerpał. Na zawsze?!
Wielka hala to sprawa dyskusyjna, nawet kontrowersyjna. Można polemizować, czy bardziej potrzebny jest obiekt na 8-10 tysięcy, czy na 15. Ale brak hali sportowej umożliwiającej rozgrywanie na meczów ligowych w grach zespołowych – to jest po prostu skandal. Poznań jest chyba jedynym miastem tej wielkości w Europie, w którym profesjonalne kluby sportowe muszą się gnieździć w salach gimnastycznych prawie pozbawionych widowni.
Od lat wszyscy zajmujący się miejskim sportem, dosłownie wszyscy, powtarzają: miasto jak powietrza potrzebuje hali na 2-3 tysiące widzów. To jest oczywiste dla wszystkich. Tylko nie dla tego, który próbuje zamienić metropolię w kurort, po którym jeździ się rowerami, a drużyny ligowe muszą szukać sal treningowych w okolicznych gminach.
Józef Djaczenko