Jeżeli i ten sezon nie zakończy się zdobyciem przez Lecha trofeów, to przyczyną będzie nieumiejętność wytrzymania presji, brak determinacji. Drużyna ma wielu wartościowych piłkarzy, jakością dorównuje jej tylko Legia, która jednak uwikłana jest w rozgrywki europejskie i trudno jej podjąć rywalizację na kilku frontach. O mocy Lecha boleśnie przekonują się zespoły z dużymi oczekiwaniami.
Niewiele brakowało, by Śląsk poszedł w ślady Wisły i wrócił do domu z „piątką”. Jacek Magiera zbudował dobry, odważnie grający zespół, z klasowymi, doświadczonymi zawodnikami i zdolną młodzieżą, nastawiony na atakowanie. Nikt nie mógł pokonać tej ekipy, aż przyjechała do Poznania, gdzie nie miała nic do powiedzenia. Została stłamszona. Do ostatnich minut walczyła o honorowego gola, ale prędzej mogła stracić kilka kolejnych niż pokonać Bednarka.
Dopingowany przez liczną publiczność Lech wybornie czuje się na własnym stadionie. Wychodzi mu to, na co zespół nastawia trener Maciej Skorża – aktywny i agresywny pressing. Śląsk nie potrafił sobie z tą bronią poradzić. Tracił bramki po odbieraniu mu piłki. Miał szczęście, bo choć gospodarze akcje przeciwnika przerywali raz po raz i sprawnie inicjowali szybkie ataki, to nie wszystkie szanse wykorzystali. Taka taktyka to groźna oręż. Trudno się jej oprzeć przy ofensywnych umiejętnościach Amarala, Ishaka, Kamińskiego, także Ramireza i Tiby. Jest jeszcze Ba Loua, którego w sobotę zabrakło, kilku dobrych zawodników czeka na szansę na ławce rezerwowych.
Przy Bułgarskiej udało się stworzyć mocny, klasowy jak na polskie warunki zespół, który jednak potrafi przegrać sam z sobą. W Białymstoku nie wykorzystał swej jakości, dał się pokonać gorszemu rywalowi za sprawą nieskuteczności, zadziwiającej apatii w drugiej połowie i katastrofalnego błędu obrońcy, po którym nikt by się tak juniorskiego zagrania nie spodziewał. Nie ma co przypominać, że polska liga jest wyrównana, nawet najsłabsze zespoły mogą napsuć krwi liderom, a w ogóle futbol potrafi być przewrotny, żaden faworyt nie ma prawa czuć się przed meczem stuprocentowym zwycięzcą.
Kluczem do wygrania ligi będzie więc mentalność. Umiejętność wywiązywania się z roli faworyta, wykorzystywania swych walorów, piłkarskiej jakości. Sztab szkoleniowy dobrze tym razem przygotował zespół do rozgrywek. Klub dokonał najlepszych zakupów od lat, nie sięgał po byle kogo z kiepskich lig. Teraz wszystko w ręku, czy raczej w głowie trenera. Musi panować nad drużyną, prowadzić ją umiejętnie, a nie jest to łatwe w sytuacji, gdy na ławce siedzą zawodnicy o dużych umiejętnościach i jeszcze większym ego.
Przed meczem ze Śląskiem wiedzieliśmy, że kluczem do wygrania sezonu mogą być dobre wyniki dwóch meczów: ostatniego przed przerwą reprezentacyjną i pierwszego po niej. Pierwszy egzamin został zaliczony celująco. Drugi będzie dużo trudniejszy, bo po przerwach reprezentacyjnych Lechowi zawsze trudno się pozbierać, prawie nigdy wtedy nie wygrywa. W dodatku przyjdzie się zmierzyć z Legią, i to w Warszawie. Legią, która kolejny pucharowy mecz będzie miała przed sobą, więc Czesław Michniewicz, świadomy już poniesionych w lidze strat, nie wystawi drugiego garnituru.
Dopiero mecz na Łazienkowskiej pokaże, ile jest warty obecny Lech. Odebranie Legii punktów pozbawi ją złudzeń, że poznaniaków można jeszcze dogonić. Pozostałe zespoły mają mniejszy potencjał. Nawet jeśli dobrze wypadają w poszczególnych spotkaniach, to brakuje im wystarczającego zaplecza, by ścigać się z Lechem na dłuższym dystansie.