Prawdopodobnie trener van den Brom definitywnie wyleczył się z prób wstawiania do bramki Artura Rudko, choćby na próbę. Ten zawodnik to prawdziwy kłopot Lecha, sprawca jego nieszczęść, a do tego pomnik transferowej niekompetencji klubu, braku fachowców znających się na bramkarzach. To także kompromitacja minimalizmu i polityki oszczędzania na drużynie przystępującej do walki o wysokie cele i niemałe pieniądze.
Rudko bronił ostatnio w lidze cypryjskiej, w podrzędnym Pafos. Trudno zgadywać, czym zauroczyli się Lechowi specjaliści od transferów, którzy postanowili ściągnąć go do Poznania i przedstawić jako bramkarza wielkiej klasy. Klub pożegnał van der Harta, by sprowadzić kogoś, kto dorówna bramkarzom czołowych polskich klubów. Zmiennikiem miał zostać Filip Bednarek. W grę wchodziło także ogrywanie młodego Bąkowskiego, który ledwo zdążył wyleczyć poważną, na długo wykluczającą go z bronienia kontuzję.
Podobno Lech mógł mieć prawdziwego bramkarza, wystarczyło wyłożyć trochę pieniędzy. Wolał zawodnika wypożyczyć. Jedyny koszt to opłacanie jego kontraktu, a podobno Rudko pobiera całkiem pokaźne wynagrodzenie. Za przesiadywanie na ławce, bo po tym, jak skompromitował Lecha w eliminacjach Ligi Mistrzów, trener dla niepoznaki pozwolił mu jeszcze chwilę pograć, dopiero potem wybrał wariant bezpieczny – trzymanie tego człowieka jak najdalej od pierwszego składu. Tym bardziej, że Bednarek nie zawodził, grał lepiej niż kiedykolwiek.
Dlaczego trener postanowił odkurzyć Rudkę i dać mu szansę w Pucharze Polski? Być może liczył się z jego błędami, ale wierzył, że Lech jest o tyle lepszy od Śląska Wrocław, że i tak wywalczy awans. Z podobnych względów dał szansę widywanemu w składzie tylko na początku sezonu Pingotowi. Miałoby to sens, gdyby Lech mierzył się ze słabeuszami z niższej ligi, ale Śląsk nie jest chłopcem do bicia, a Ivan Djurdjević zamierzał tego dowieść, mądrze ustawił swój zespół, umiejętnie neutralizował ofensywę Kolejorza i postawił na rozmontowanie eksperymentalnej defensywy kontratakami. Decyzje van den Broma okazały się tragiczne. Błędy Ukraińca były nie do odrobienia. Pucharze Polski przepadł. I to nie piłkarz jest temu winien. Ktoś go tu zatrudnił.
Rudko na zawsze już pozostanie symbolem niekompetencji i minimalistycznej mentalności. Drużyna mogłaby być teraz dużo mocniejsza, gdyby nie letnie zaniechania transferowe, naiwnie tłumaczone nieudanymi zabiegami o pozyskanie obrońcy Helika. John van den Brom nie ma ani tego gracza, ani innych, którzy byliby zbawieniem przy zaczynających się właśnie kłopotach kadrowych.
Do tej pory John van den Brom umiejętnie rotował składem. Zmiennicy najlepszych graczy nie marnowali otrzymywanych szans. Po meczach Ligi Konferencji Lech wygrywał w lidze, co dotychczas prawie się nie zdarzało. Holenderski trener zaszalał więc ze zmianami w Pucharze Polski, ale teraz przyniosło to skutki tragiczne. Trzeba było grać bez napastnika i bez bramkarza. W kluczowym momencie jesieni Lech znów boryka się z osłabieniem składu, co tym razem dotyczy ofensywy. Brak Amarala i Skórasia trudno zrekompensować. Ba Loua jest w drużynie kompletnie bezużyteczny, a Velde wręcz jej szkodzi.
Gdyby zliczyć, ile razy od początku swej obecności w Poznaniu Norweg bezmyślnymi dryblingami, niezrozumiałym zachowaniem w ważnych momentach, niechlujnymi podaniami zmarnował szanse na przeprowadzenie skutecznego ataku, wyszłaby ogromna liczba. Nawet gdyby tylko niewielki procent tych zaprzepaszczonych akcji miał przynieść gole, to Velde dużo więcej trwoni niż zdobywa. Cały stadion wie, co się święci, gdy ten skrzydłowy, po minięciu przeciwnika, sposobi się do przedrylowania całej przeciwnej drużyny. Tylko jedna osoba przygląda się temu spokojnie. Trener.